Przeczytane na zaprzyjaźnionym blogu

http://senescoeu.blogspot.com/2014/09/starsza-pani-choruje-wizyta-u-lekarza.html

szwajcaria

Starsza pani choruje

Starsza pani niedomaga.

Starsza, nie stara.

Bo, gdy masz 78 lat nie jesteś stary. Jesteś dojrzały, tylko trochę zmęczony.

Jaskra, arytmia, cukrzyca, niedosłuch to tylko drobiazgi, które utrudniają życie, ale w żaden sposób nie czynią cię starym.

Starsza pani niedomaga od kilku dni.

Kicha, kaszle, ma gorączkę, jest słaba. I boli ją w płucach.

Ot, trochę mocniejsze przeziębienie. Poleży, pośpi, odpocznie, wypije coś gorącego. Przejdzie.

Poszłaby do lekarza, ale jak się zarejestruje przez telefon, to wizytę wyznaczą za miesiąc. A za miesiąc będzie zdrowa, więc po co zawracać głowę lekarzowi…

Mogłaby pójść dziś, ale trzeba w przychodni o piątej trzydzieści, by o szóstej – gdy przychodnię otwierają – mieć dobre miejsce w kolejce – bo kolejka już stoi – i móc się zarejestrować na dziś.

Kiedy chorować zaczyna mąż i oboje nie mają na nic siły i ochoty, decydują się na wezwanie lekarza do domu.

Lekarka jest wyjątkowo miła. Uśmiechnięta, rozmowna, rzeczowa. Przyszła, przebadała, pogadała, wypisała receptę na antybiotyk i poszła.

Starsi państwo – starsi, nie starzy, bo 85 lat męża także w żaden sposób nie czyni go starcem – wykupują antybiotyk, lek przeciw gorączce, witaminy – każde ma swój pakiet – kurują się.

Starszy pan zdrowieje, starsza pani nie.

Widać nie na każdego leki działają jednakowo. Poczekajmy, przejdzie. Ma wyzdrowieć, wyzdrowieje. Lekarka powiedziała, że to nic takiego. Kaszel może się utrzymywać nawet do pół roku.

Ale kaszel staje się coraz bardziej dotkliwy. Zatyka. Nie pozwala mówić. Jest suchy i dławiący.

Po dwóch tygodniach od zakończenia terapii antybiotykowej, starsza pani idzie do lekarza.

Tym razem do przychodni. Mąż ją zarejestrował.

W przychodni, jak to w przychodni, trzeba przyjść na umówioną godzinę – starsza pani jest zawsze parę minut (trzydzieści) przed czasem („lepiej poczekać niż się spóźnić”), ale i tak nie zostaje przyjęta punktualnie. Spokojnie siedzi i czeka. Minuty mijają, pani kaszle, wokół wielu chorych – typowy dzień w przychodni.

Po godzince pani wchodzi do gabinetu. „Z czym pani przychodzi?”

Ano nic takiego, pani doktor, kaszel, dusi mnie, po lekach nie przeszło…

Lekarka ma 10 minut na wizytę, coś pisze, coś mówi – nie wiadomo co, bo mówi do komputera i do biurka, starsza pani niedosłyszy, więc się uśmiecha. Nie skarży się za bardzo, bo boi się szpitala.

Ale może by tak prześwietlenie, pani doktor?

Nie trzeba. Teraz zdarzają się takie przewlekłe przeziębienia. Proszę raz jeszcze wziąć antybiotyki, odpoczywać, dużo spać, będzie dobrze.

Starsza pani wraca do domu. Po drodze wykupuje ponownie pakiet leków. A potem przez 6 dni bierze azytromycynę.

Jest wyjątkowo zdyscyplinowana.

Zwykle nie ufa lekarzom. Gdy tylko poczuje się lepiej, odstawia leki. Tym razem leży, łyka tabletki – leczy się. Tak kazała pani doktor, przecież jest lekarzem, to wie. Dodatkowe badania? A po co – pani doktor powiedziała, że nie trzeba.

Dni mijają. Tygodnie – jeden, dwa. Kaszel nie przechodzi. Czasami się nasila. Ale dobre samopoczucie jakby wracało.

Masz zrobić dodatkowe badania. EKG, może RTG.

Eeee tam, za miesiąc mam wizytę u kardiologa, to wtedy mnie zbadają. To tylko przeziębienie, nie strasz mnie. Nic mi nie jest.

Ale… kardiolog kilka miesięcy wcześniej poprosił o zrobienie RTG.

Starsza pani do kardiologa chodzi prywatnie. Razem z mężem. Oboje mają arytmię, a pani doktor jest wyjątkowo miła. No i bardzo ceniona. Najlepszy kardiolog w mieście.

Tylko, że za wszystko trzeba płacić.

No i na RTG trzeba mieć skierowanie.

Znowu iść do przychodni? I co powie? Przecież lekarz rodzinny uważał, że nie prześwietlenie jest niepotrzebne. To przecież on decyduje, nie pacjent. Lekarz jest mądrzejszy…

Ale udało się znaleźć stare skierowanie od kardiologa. Dostała je dlatego, że gwałtownie zaczęła tracić na wadze. Oj tam, oj tam. Schudła, bo pani doktor kazała się trochę odchudzić. Z powodu arytmii. A to, że nie je – po prostu nie ma apetytu. Nic jej nie smakuje.

Starsza pani udaje się do przychodni. Trochę marudzą, że skierowanie jest przedawnione, ale w końcu wykonują odpłatną (50 zł) usługę, więc wykonają zdjęcie.

Opis będzie po dwóch dniach.

Po trzech dniach, prze weekendem, mąż starszej pani odbiera wyniki RTG. W poniedziałek idzie do kardiologa, to zapyta o te dodatkowe badania.

W opisie zdjęcia informacja o zmianach w płucach, zalecenie pilnego kontaktu z pulmonologiem w kierunku dalszego rozpoznania „tbc”.

Wszyscy tak mają. To nic ważnego. Oni tak piszą, najważniejsze, że z sercem wszystko dobrze.

O ta „arteria miażdżycowa” to niepokoi.

Pani kardiolog rzuci okiem i powie, co dalej….

* * *

Starsza pani niedomaga.

Kaszle, dusi się, gorączkuje, czuje niepokój. Jest ciągle zmęczona. Nie może skupić uwagi.

Byłaś u lekarza?

Byłam, byłam.

Co powiedział?

A jak zawsze – odpoczywać, brać leki, dużo pić… A co ja mogę, gdy nie chce mi się pić?

A prosiłaś o dodatkowe badania?

Nie, nie pytał. Nic nie mówił, a gdyby były potrzebne, to by powiedział. Przecież jest lekarzem, to wie.

A mówiłaś mu o…

Nie, bo nie pytał. Co ty myślisz, że on ma tyle czasu, by porozmawiać? Dobrze, że mnie zbadał…

A poza tym, przecież mnie zna, powinien pamiętać. Powinien się domyśleć.

No, ale mógł zapomnieć, ma wielu pacjentów.

No właśnie, po co mu zawracać głowę…

Będziesz pamiętała o lekach?

No oczywiście. Przecież nie jestem jeszcze taka stara.

A dziś wzięłaś?

Aaaa… Tak, już biorę.

Ale jakoś tak się po nich źle czuję.

Trzeba było to powiedzieć lekarzowi. Mógłby je zmienić.

Mówiłam, ale nie wiem, czy słyszał. Był zajęty pisaniem…

A mówiłaś lekarzowi o…

Nie, zapomniałam. Powiem następnym razem.

Następnym razem może już być po herbacie…

No to dobrze. Znaczy, że to nic ważnego.

A pytałaś o badanie..?

A po co? Przecież lepiej się już czuję. Teraz nie potrzeba.

OK, trzeba iść do lekarza.

Nie teraz. Jestem taka słaba. Pójdę, jak poczuję się lepiej.

Ale to teraz potrzebujesz lekarza, a nie jak będziesz zdrowa.

Nie męcz mnie. Przecież nie mam siły wstać o świcie, by się zarejestrować.

To zadzwoń i umów się na następny dzień.

Ty chyba żartujesz. Wtedy to każą przyjść za miesiąc.

To idź w ciągu dnia i poproś, by cię obejrzał.

Ty chyba nigdy u lekarza nie byłeś.

Ostatnio byłam, czekałam, ale po godzinie myślałam, że zemdleję. Musiałam wrócić do domu.

Tam zawsze tyle ludzi…

Może to dobry lekarz?

E, będzie, co ma być. Przejdzie.

Tylko trochę odpocznę.

* * *

Starsza pani niedomaga.

Dusi ją suchy kaszel. Jest zmęczona.

Czasami, wydaje się jej, że ma gorączkę.

Starsza pani już wie, co niesie opis.

Boi się.

Boi się choroby, leczenia, pobytu w szpitalu.

Jak to się stało?

Jak to się mogło stać?

Musi jak najszybciej odwiedzić specjalistę.

Ale… konieczne jest skierowanie. Zatem, po pierwsze, wizyta w przychodni, u lekarza rodzinnego.

To oznacza, że trzeba wstać o piątej, stanąć o szóstej rano przed drzwiami, aby się zarejestrować, potem przyjść ponownie, może lekarz będzie chciał zbadać…

Nie będzie chciał cię badać, nie ma potrzeby. Tylko wypisze skierowanie. Idź w ciągu dnia, pokaż opis RTG i poproś o skierowanie.

Starsza pani udała się do przychodni. Pokazała opis pielęgniarce w rejestracji, wyjaśniła sprawę, pielęgniarka uśmiechnęła się, poprosiła, by usiąść i czekać.

Starsza pani siada i czeka na wolną chwilę lekarza. Pod drzwiami do gabinetu tłoczy się grupka pacjentów.

Byłaś? Nie jeszcze, przecież jest zajęta. Nie mogę wejść ot, tak sobie.

Nie tak sobie, tylko po skierowanie. Nie powinnaś siedzieć w poczekalni. Pielęgniarka nie mogła tego załatwić?

Ona nie jest od tego. Trzeba czekać.

Nie czekaj, wejdź teraz. Jak nie chcesz, ja wejdę. Albo poproszę pielęgniarkę…

Starsza pani wchodzi po godzinie czekania.

Lekarz jest zły z powodu tej nieplanowanej wizyty. Nie podnosi wzroku na pacjentkę, przegląda plan wizyt i dokumentację.

Starsza pani stara się nie kaszleć, aby nie przeszkadzać, ale podsuwa opis RTG.

Lekarz jest zły, ale czyta.

Dopiero teraz pani przychodzi? Przecież to sprzed kilku dni. Dlaczego pani tak długo czekała?

Starsza pani milczy. Wie, że to coś poważnego, ale przecież wyniki otrzymała w czwartek, był weekend, lekarz też nie przyjmuje codziennie, w dowolnej porze. Nie mogła nie czekać…

Lekarz nie traci czasu na rozmowę. Czas jest cenny, ma zbyt wielu pacjentów. Nie płacą mu za kształcenie…

Wypisuje skierowanie, prosi o zrobienie ksero opisu i wychodzi.

Starsza pani niedosłyszy, też jest zdenerwowana, także zmęczona. Zrozumiała, że może już iść.

Niestety, skierowanie jest nieprawidłowe. Jest odręczną notatką, pewnie dla rejestratorki, by ta wystawiła formalny druk.

Starszą panią czeka następna wizyta w przychodni, by poprosić o przepisanie, i następna, by odebrać skierowanie.

Wszystko przez niedosłuch.

Choć być może, gdyby lekarz zechciał pamiętać, że rozmawia ze starszą, niedosłyszącą, zdenerwowaną osobą, i gdyby mówił powoli, wyraźnie, patrząc w oczy…, wszystko poszłoby sprawniej?

Owszem, starsza pani powinna nosić aparat słuchowy. Powinna uważać na to, co mówi lekarz. Pamiętać jego słowa…

Ale jest zdenerwowana. Ma problemy z uwagą. Aparat pozwala słyszeć nie tylko rozmówcę, ale wzmacnia dźwięki tła.

Kiedy niedosłyszący przyzwyczai się do ciszy i szumu, zwykłe brzmienie otoczenia staje się hałasem nie do zniesienia.

Pacjenci są marudni, każdy to wie.

Szczególnie starsi pacjenci. Przychodzą do lekarza z byle czym, bo się nudzą. Starsza panie też o tym wie. Zapewne dałoby się nie utrudniać życia lekarzom, skoro nie można go ułatwić, nie chorując.

Ale, czy lekarz – w toku zawodowej edukacji – nie jest kształcony w zakresie sprawnej i poprawnej komunikacji z pacjentem?

* * *

Starsza pani niedomaga.

Polecono jej specjalistę, bardzo znanego specjalistę. Może się do niego udać prywatnie. Wizyta kosztuje 120 zł, ale zdrowie jest cenne i musi kosztować. Nieprawdaż?

Ale, czy zdrowie to jedna wizyta, czy dziesięć? A może więcej?

Do kardiologa zagląda co … Endokrynolog, diabetolog…

A z kosztem dodatkowych badań? Leków?

Może jednak lepiej skorzystać z systemu?

Tylko gdzie? I kiedy, przecież do specjalistów są kolejki.

Nie martw się tym. I tak najpewniej zostaniesz skierowana do szpitala. Jeśli, oczywiście, lekarz podzieli opinię radiologa.

Los przychodzi z pomocą. Starsza pani spotyka w autobusie inną panią, która kaszle.

Kasłanie jest zaraźliwe. Dosłownie i w przenośni.

Jedna pani kaszle, to i druga pani kaszle.

Tak zaczyna się rozmowa.

A do kogo ma pani skierowanie? Proszę iść do doktór X. Od dwudziestu lat do niej chodzę, to człowiek nie lekarz.

Od dwudziestu lat? I nie pomaga? Może nie jest tak dobra.

Jest świetna. I zawsze ma czas dla pacjenta.

Telefon do przychodni. Nie rejestrujemy przez telefon. Dlaczego? Czy XXI wiek ominął system ochrony zdrowia? Dlaczego trzeba umawiać się na wizytę osobiście, a nie przez Internet, czy telefon.

A jeśli pacjenta zaraża?

Albo jest słaby?

Może przyjść ktoś z rodziny, ale musi przyjść osobiście.

Pani z rejestracji nie stara się być uprzejma. To przychodnia specjalistyczna, tu się pracuje, tu są poważni ludzie, a pacjenci tylko zawracają głowę.

Dobrze, przyjadę, ale czy można do doktor X.? Jaki najbliższy termin jest możliwy?

A doktor X się zgodziła przyjąć? Nie? To proszę przyjść, zobaczymy skierowanie, ustalimy termin i zapiszemy do tego lekarza, który będzie dostępny. Chyba chce się pani leczyć? Doktor X sama wybiera pacjentów.

Tak, dziękuję.

Zapewne większość ludzi wybiera się do specjalistów w celach towarzyskich. Warto znać lekarza i to dobrego lekarza. Inteligentny i wykształcony człowiek, to idealne towarzystwo dla starszej osoby, która ma dużo wolnego czasu. Jeśli trzeba pochorować, by z nim porozmawiać, to się pochoruje…

Na szczęście starsza pani nie jest sama.

Rodzina pomaga. Znajomości uruchomione. Wizyta umówiona za dwa dni, do doktor X.

Kiedy starsza pani zgłasza się na umówioną wizytę, pielęgniarka nie jest zadowolona. Doktor X. nie powinna umawiać wizyt bez jej wiedzy, zawsze zapomina wpisać pacjenta do grafika.

Po chwili, jednak, wchodzi w zawodową rolę. Pojawia się uśmiech, zakłada kartę, kieruje do poczekalni.

Na drzwiach gabinetu wisi informacja: „Godzina umówionej wizyty jest tylko orientacyjna. Każdy pacjent wymaga indywidualnego traktowania. Nie da się ustalić czasu trwania wizyty.”.

Święta prawda. Czyli zapowiada się czekanie.

Jak to w przychodniach, poczekalni nie przystosowano do czekania. Nie ma potrzeby, by pacjenci tu przesiadywali. Choć muszą. I to nie z własnej woli, ale z powodu inercji systemu.

Ogrodowe ławy, plastikowe siedziska, stare zdezelowane krzesła, oto logo publicznej służby zdrowia.

Godziny pracy doktor X. sugerują, że nie prowadzi prywatnej praktyki, ani nie dorabia w szpitalu.

Przyjmuje pacjentów pięć dni w tygodniu, po sześć lub siedem godzin dziennie. Czyli pracuje w przychodni na pełen etat. To dziwne, jaki lekarz może sobie na to pozwolić?

Ale z rozmów z innymi pacjentami wynika, że każdy z czekających użył znajomości, by dostać się do doktor X. To znaczy, że chyba jest dobra?

Gdy otwierają się drzwi gabinetu, starsza pani już wie, że warto było czekać.

Lekarz jak lekarz, ale za biurkiem siedzi też człowiek.

Zaprasza, odbiera dokumentację, ale zamiast ją czytać, rozpoczyna rozmowę. Rozmowę, nie wywiad.

Jest osobą zdecydowaną, ale pogodną. Mówi krótkimi zdaniami, ale tak lepiej, łatwiej ją zrozumieć. Nie owija w bawełnę, ale w jej ustach nic nie brzmi groźnie.

Starsza pani odnosi wrażenie, że doktor X. cieszy się z jej wizyty. Chyba lubi swoich pacjentów.

Kiedy doktor X. orientuje się, że starsza pani korzysta z aparatu słuchowego, nie podnosi głosu, nie krzyczy. Stara się patrzeć na starszą panią, mówi do jej twarzy, mówi wolniej i wyraźniej.

Nie obawia się też poprosić, by do rozmowy zaprosić osobę towarzyszącą. Zawsze można uzupełnić wywiad, sprecyzować informacje o zażywanych lekach, czy dolegliwościach.

Poza tym, zwiększa to szanse, że starsza pani będzie pamiętać o jej zaleceniach.

Na koniec przegląda dokumentację, ogląda zdjęcie RTG i zaprasza do badania.

Wizyta jest rzeczywiście długa, starsza pani jest nieprzyzwyczajona, krępuje się, że zabiera tak dużo czasu, na korytarzu czekają inni pacjenci.

Doktor X. uśmiecha się i mówi ze spokojem: „Niech sobie poczekają, przecież nie muszą. Teraz ważna jest tylko pani.”

Starsza pani czuje, jakby ją ktoś przytulił, zaopiekował się nią. Nie jest intruzem, jest po prostu chora.

Jeszcze wypisanie skierowania na dodatkowe badania, recepty, rozmowa z rodziną, co trzeba zrobić, aby przyspieszyć diagnozę, umówienie następnej wizyty za pięć dni (kiedy będą już wyniki badań bakteriologicznych).

Starsza pani idzie do domu z nadzieją.

I postanowieniem, że będzie zdyscyplinowaną pacjentką.

Nie zawiedzie doktor X. i wyzdrowieje.

* * *

Nie ma wątpliwości, doktor X. nie rozwiąże problemu starszej pani.

Procedury medyczne są precyzyjne, konieczny będzie pobyt w szpitalu.

Starsza pani obawia się tego, ale doktor X. daje jej czas na oswojenie się z tą myślą.

Wstępne badanie bakteriologiczne nie potwierdza diagnozy radiologa, ale to nie znaczenia. Wykluczyć choroby nie można.

Terapię antybiotykową – bardzo agresywną – podejmuje się przy podejrzeniu. Jest długotrwała i może być uciążliwa dla pacjenta, dlatego pierwszy etap wymaga nadzoru lekarskiego.

Pytanie, czy można było tego uniknąć?

Czy, gdyby starsza pani szybciej zrobiłaby prześwietlenie…? Ale lekarz pierwszego kontaktu nawet nie sądził, że prześwietlenie jest konieczne.

Nie ma szmerów w płucach, a kaszel u starszych osób może trwać długo.

Czy konieczne było podanie antybiotyku? A potem jego powtórzenie? Któż to wie?

Antybiotyk nie zadziałał, a jeśli starsza pani jest chora, to bakteria się co najwyżej na antybiotyk uodporniła.

 

Kilka wizyt u doktor X. uspokajają starszą panią.

Doktor X. także przepisuje antybiotyk, może się coś rozjaśni. Ale nie denerwuje się, gdy starsza pani zwraca jej uwagę, że już brała ten lek.

No tak, to nie miałoby sensu.. – mówi doktor X. i po chwili zastanowienia proponuje inny lek.

Także niezbyt długa seria, tylko dla rozjaśnienia obrazu.

 

Niestety, morfologia wskazuje na stan zapalny, pobyt w szpitalu staje się sprawą pilną.

Skierowanie, uścisk, starsza pani już się nie boi. Można powiedzieć, że jedzie do szpitala z nadzieją.

 

W szpitalu nadzieja umarła niemal natychmiast.

Lekarz była bardzo miła, ale zdawkowo. Była rzeczowa, ale mówiła w przestrzeń.

Poproszona o powtórzenie – „bo ja trochę niedosłyszę” – nie zwróciła uwagi na aparat słuchowy.

Zaczęła po prostu mówić głośno, za głośno jak na uzbrojone w aparat ucho starszej pani, ale trudno, nie można prosić o powtórzenie i narzekać na krzyk. Choć lepiej byłoby, gdyby lekarz przybliżyła się i spojrzała starzej pani w twarz.

Wolała rzucić okiem z zdjęcie RTG. Wystarczyło jej kilka sekund.

Przyjmuję panią na oddział, bo trzeba pamiętać, że diagnoza nie opiera się na radiologii, ale na bakteriologii.

Zrobimy badania i podejmiemy leczenie.

Nogi starszej pani zaczęły drżeć, dobrze, że posadzono ją na wózku.

Nikt nie chciał z nią porozmawiać, rozwiać wątpliwości, powiedzieć, co ją czeka.

Lekarz jest bogiem, carem, sędzią – orzeka, nie tłumaczy.

Nie spoufala się z pacjentem, czy rodziną.

Nie wolno kwestionować jego opinii.

Lekarz ma władzę. Podejmuje decyzję i odchodzi.

 

Starsza pani domyśla się, co ją czeka, spodziewa się najgorszego, a nie chce się domyślać.

Nie chce w ogóle o tym myśleć.

Jest przygotowana na izolację, a kładą ją na sali z innymi chorymi?

Starsza pani boi się zarazić. No bo, jeśli nie jest chora, jeśli lekarze się mylą, to…

Starsza pani nie leżała dotąd długo w szpitalu. Przeraża ją liczba chorych. Czy wszyscy chorują na…?

Tak, wszyscy są chorzy.

Tu nikt nie jest na wczasach.

A może to pomyłka? Może wypuszczą mnie za parę dni.

Parę dni wytrzymam…

Pierwszy tydzień w szpitalu mija spokojnie.

Nie podano leków. Tylko jedno badanie. Nie trzeba było pobierać krwi.

Nie rozumiem, po co tu jestem. To wszystko mogłam zrobić w przychodni.

Ale możesz zarażać.

Jak to, przecież leżę z innymi chorymi, tu dopiero mogę się zarazić.

Co mówią lekarze?

A skąd mam wiedzieć. Stoją w drzwiach, mówią do pleców, albo mają te swoje maseczki…

Przecież wiesz, że niedosłyszę.

To poproś, by do ciebie podeszli i powtórzyli. Przypominaj im o tym, że nie słyszysz.

Ale to lekarze. Wiedzą, co robią. Poza tym, krępuję się rozmawiać przy wszystkich.

A pielęgniarki?

Coś szepczą, ale są miłe. Wpadną, zrobią swoje i pójdą.

Starsza pani leży w szpitalu, pośród innych chorych, ale czuje się wyobcowana. Nikt nie traktuje jej jak człowieka. Jest tylko pacjentem…

* * *