To był rejs, który śmiało można nazwać wyprawą tak z powodu czasu jaki trwał jak I ze skali trudności, które musieliśmy pokonywać. Płynęliśmy Wisłą na całej jej długości, na której takim jachtem, jakim zamierzaliśmy czyli jachtem Vistula 30 C można płynąć.
Swobodnie może zaokrętować się na niego 6 osób (koi jest siedem), ma zbiorniki 500 l na wodę i 100 l na paliwo, jest pełne wyposażenie kambuzowe, lodówka, TV, radio, łazienka z prysznicem ,wc. Silnik zaburtowy ster strumieniowy na dziobie ale zanurzenie 0,6 m w sumie dość ciężki .
Wisła jest piękną, dziką rzeką, dostarcza wspaniałych widoków, wiele pełnych naszej historii miast po obu brzegach ale dla nas żeglarzy i jachtu jakim płyniemy to trudna rzeka. Jest płytka, szczególnie w sezonie turystycznym, olbrzymia ilość łach piaskowych (tych widocznych) i mielizna (niewidocznych) z ukrytymi pod woda drzewami, kamieniami.
Nasza załoga to 8 osób: Teresa, Romek, Grażyna i ja przepłynęliśmy Wisłę w całości. Zdzisław i Jurek zmienili się w połowie trasy czyli w Warszawie z Danielą i Rajmundem. Zdzisław (poprzedni Przewodniczący rady seniorów Poznania) jest nowicjuszem w takich rejsach i tak zachwycał się pięknem Wisły bo ona naprawdę jest piękna, że ukuł powiedzenie „oj tak pięknie tutaj, że aż się płakać chce. Jurek to tez nowicjusz, sprawował się dzielnie. Reszta to żeglarze wytrawni od lat pływający ale Wisłą nigdy. Była dla wszystkich zaskoczeniem trudnościami żeglarskimi , za to z ogromem różnych zdarzeń i przeżyć. Firma „Żegluga Wiślana Łukasza Krajewskiego zwodowała jachty trochę poniżej Krakowa gdyż w Krakowie są trudności z otwarciem śluz i miejscem do wodowania. Niespodziewanie dowiedzieliśmy się że na Wiśle 4 maja rozpoczną się manewry wojsk polskich i NATO, że Wisła będzie zamknięta na odcinku od Kazimierza Dolnego do Dęblina. Musieliśmy przyspieszyć start rejsu o dzień, powiększyć odcinki dzienne aby znaleźć się w Dęblinie 4 maja.
Stan wody na Wiśle w czasie naszego rejsu to niski stan średni jak określają komunikaty więc jeszcze jako – tako. Łachy widoczne dość łatwo omijać nie wiadomo tylko jak daleko sięgają pod wodą a woda w Wiśle nie jest przejrzysta, jest brunatna więc nie widać . Pierwsza noc w Opatowcu (kiedyś miasto, teraz wieś). Nie ma przystani ani pomostów, stoimy zatem przy skarpie i po trapie skrobiemy się na ląd na kolację do pięknej, utrzymanej w starym stylu restauracji „Stary młyn”. Następnego dnia już o 6 rano startujemy aby zdążyć przed pobudowaniem przez wojsko mostu pontonowego pod Dęblinem.
Trudno „czytać „ rzekę a przy dość silnym i przeciwnym jak zwykle wietrze to szczególnie trudne. Pierwsza mielizna, weszliśmy na nią mimo stałej obserwacji z obu jachtów. Nie da się z niej zejść przy pomocy silnika – za słaby i śruba miele piach, pychówka także nie wystarczająco pomogła. Do wody !!. Wchodzę ja , Jurek i Zdzisław, sypki piasek na szczęście ale nogi zapadają się w nim do połowy łydki. Wody po kolana, badamy chodząc gdzie głębiej. Jacht trochę odciążony (zeszło 250 kg) więc łatwiej go zepchnąć na głębszą wodę. Jurek zanurzył się cały bo nieopatrznie zszedł z mielizny. Woda 12 st. C. Zawsze już będziemy schodzi do wody z linkami asekuracyjnymi i w kamizelkach, mimo że jest płytko.
Ujście Nidy na lewym brzegu, wchodzimy w tą rzekę, mówił Łukasz, że warto wejść i zobaczyć Nowy Korczyn. (ok. 10 km Nidą). Małe miasteczko, 1000 mieszkańców, kiedyś miasto królewskie i gród kasztelański. Ładna przystań w centrum miasteczka ale płytko. Dziś 1 maja, cicho i spokojnie, tylko Msza św. w kościele parafialnym. Jest jeszcze bogaty kościół w klasztorze i pozostałości wielkiej synagogi po dawnych czasach. Jest tez dom Jana Długosza w którym była szkoła do której uczęszczał Długosz jako początkowy uczeń. Nida, sympatyczna i ładna rzeka ok. 30 m szerokości ale kamieniste dno, trzeba uważać.
W drodze do Połańca następne mielizny, uderzyliśmy tez o drzewo schowane pod wodą, jacht podskoczył, mamy nadzieję, że uszkodzenia nie ma, płyniemy dalej. W Połańcu nie ma przystani, stajemy przy wysokiej skarpie koło przyczółka promu. Czekają tam na nas seniorzy z Klubu Seniora „Megawat” przy elektrowni Połaniec, przygotowali ruszt, kiełbaski, kaszankę ,ogórki, surówki. Przyjechał tez Burmistrz Połańca na spotkanie z nami. Zwiedziliśmy Rynek, gdzie Kościuszko ogłaszał swój Manifest Połaniecki, jest Kopiec Kościuszki. Wiele się działo w tym Połańcu na przestrzeni wieków – historia gdzie tylko się dotknie. Teraz elektrownia trzyma to małe miasteczko przy życiu. Ta elektrownia opalana węglem, dla pozoru trochę peletem nie jest takim przyjemnym miejscem dla żeglarzy. Przegradza Wisłę rurą, która ma za zadanie spiętrzyć trochę wodę w Wiśle aby jej wystarczyło na potrzeby elektrowni do kotłów i do chłodzenia turbin i agregatów . Kajaki ominą tą przeszkodę przenosząc je bokiem. a my? Na szczęście rury jeszcze nie napełniono bo uprzedziliśmy o naszym rejsie a wody w Wiśle jeszcze trochę jest. Następnego dnia czeka nas długa trasa do Sandomierza a po drodze mielizna za mielizną. Siedzimy 3 krotnie mimo uważnej obserwacji rzeki. Parę sekund spóźnione zauważenie mielizny i już siedzimy. Prąd rzeki nas wpycha mimo manewru omijającego lódka posiada dużą bezwładność bo jest ciężka a sterowanie silnikiem mało skuteczne. Zatrzymujemy się przy brzegu w Baranowie Sandomierskim (nie ma przystani niestety) aby zwiedzić zamek (pałac) zwany małym Wawelem, siedzibę m. innymi Leszczyńskich. Piękny zamek, piękne ogrody, jest tam obok zamku Muzeum Teatru Polskiego Radia. 2 godziny nam to zajęło i płyniemy dalej do Tarnobrzegu. A tam Czekaja na nas reporterzy z Radia Kielce oraz specjały dostarczone przez rodzinę Zdzisława (kiełbaski, pasztety, kaszanki . placki )– wszystko regionalne smaki oraz obiad w ekskluzywnej restauracji hotelu EVVA na który zaprosili nas społecznicy z Tarnobrzegu a zarazem znajomi Zdzisława, który stąd pochodzi. A my dalej, aby zdążyć przed NATO oddajemy więc cumy w przyjaznym Tarnobrzegu aby przed wieczorem rzucić je w Sandomierzu, w ładnej marinie przy bulwarze i z pięknym widokiem na starówkę. Piękna marina ale nie ma na kei ani prądu ani wody. Jeszcze wieczorne spotkanie z seniorami z Sandomierza, wspólna kawka , wymiana poglądów w spotkaniu na jachcie.
Do Kazimierza Dolnego z Sandomierza to ponad 90 km. Wyruszamy o 5 tej rano, musimy płynąć zakosami od brzegu do brzegu omijając łachy i mielizny i pokonujemy przez to znacznie więcej kilometrów, moim zdaniem o ok. 40 % Trzeba to brać pod uwagę np. na zakupy paliwa, czas itp. Zatrzymujemy się na krótko w Piotrowinie ( pałac, sanktuarium , kościół i grobowiec rycerza Piotra, którego wskrzesił biskup krakowski aby świadczył przeciw królowi w sprawie o zabójstwo biskupa Stanisława). Przełom Wisły k Józefowa, i ogromne łachy i mielizny na 4/5 szerokości Wisły zwłaszcza po ujściu Sanu . Na całej trasie brak jakichkolwiek oznakowań nawigacyjnych szlaku żeglownego. Znikły tyki i wiechy, które wcześniej spotykaliśmy. Skomplikowany nawigacyjnie rejs, wiele utrudnień i trzeba bardzo uważać i tak często szorujemy po piachu. Trzeba zawracać, szukać innych przejść co ma miejsce. koło Zawichostu i Annopola. Po 13 godzinach żeglugi (z 1 godziną przerwy w Piotrowinie) docieramy do Kazimierza Dolnego. Jest 3 Maja, święto , mnóstwo ludzi na deptaku. Festyny, stragany. Defilujemy jeszcze płynąc wzdłuż bulwaru Józefa Piłsudskiego uatrakcyjniając Święto i wreszcie rzucamy cumy w ładnej, miejskiej marinie. Jest prąd, woda na kei i sanitariaty. Postój drogi, 160,- zł za jacht. Jednak zbyt małe boksy cumownicze jak na nasze jachty. Ale za to jaki widok na Kazimierz Dolny ze strony wody. Wieczorem jedziemy autobusem do Puław na umówione spotkanie z seniorami z Puław (Klub Seniora, Uniwersytet 3 Wieku i Rada Seniorów ) Wywiady, zdjęcia, bardzo miłe spotkanie seniorów Lubelszczyzny i Wielkopolski. Od rana zwiedzamy piękny Kazimierz Dolny a o 1400 oddajemy cumy i płyniemy do niedalekich Puław. Niestety znów mielizny, stoimy. Trzeba do wody i zepchnąć. O 1930 rzucamy cumy w porcie Puławy. Piękny, duży port, wiele dużych statków ale stoją w porcie. Wisła nie nadaje się do żeglugi. Piękny pałac Izabeli Czartoryskiej, ogrody i pawie. zwiedzamy przed południem aby po południu dotrzeć do Dęblina. Wisła jutro na tym odcinku będzie zamknięta , już widać przygotowane przyczółki dla mostu pontonowego, towarzyszą nam NATOWSKIE łodzie motorowe. Do Dęblina niedaleko, tylko 20 km. Zdążyliśmy , jutro już nie dało by się przepłynąć . Zanim zacumujemy w Dęblinie – a jest jeszcze trochę czasu do wieczora – wpływamy na rzekę Wieprz, która uchodzi na prawym brzegu Wisły tuż przed miastem i płyniemy ok. 20 km. Taka nieładna nazwa a taka urokliwa rzeka, wystarczająco głęboka, piękne lesiste wysokie brzegi, w niektórych miejscach całkiem białe.
W Dęblinie cumujemy do starych, zniszczonych betonowych pomostów przy Domu Kultury. Oglądamy całkiem przyzwoite hangary na łodzie I małe prywatne muzeum żeglarskie Komandora Klubu. Okazuje się, że żeglują po Wiśle jachtami żaglowymi, mieczowymi, urządzają tez dalsze rejsy Wisłą. Sympatyczni ludzie z Klubu i Stanicy WOPR udostępnili nam wodę i prąd, zatrzymamy się tu 2 dni bo nadrobiliśmy czas uciekając przed wojskiem.
Dęblin, małe miasto trochę jeszcze zachowało starej (także drewnianej) zabudowy ale posiada nowe, ogromne , otwarte w 2011 r. Muzeum Sił Powietrznych – trzeba je koniecznie zwiedzić. Koniec tygodnia więc działa wielki z tłumem ludzi rynek. Jest tam wszystko. Już odzwyczailiśmy się w Wielkopolsce od takich „centrów handlowych” a szkoda.. Całodzienna wycieczka do Lublina zajęła nam następny dzień a raniutko ruszamy do Kozienic. Znów łachy i mielizny, lawirujemy między nimi a na którejś widzimy troje ludzi mocno czymś zajętych. Zatrzymujemy się a to ornitolodzy z USW podkradają jaja mewy siwej, która złożyła je w gnieździe i podkładają drewniane, pięknie malowane, wyglądają jak naturalne. Te które zabrali, wkładają do inkubatora a jak się wylęgną pisklęta wkładają do tego samego gniazda, zabierając drewniane. Mewa siwa to ptak pod ochroną . To działanie daje szansę na wylęg bo inaczej jaja by zniknęły. Widzieliśmy na tej łasze np. tropy dzika, który takie jaja bardzo lubi.
W Kozienicach cumujemy w zatoczce przy promie do Maciejowic (historia – bitwa pod Maciejowicami). Przypłynęła tez druga łódka ze zmienioną w Dęblinie załogą. W Kozienicach nie ma przystani ale jest za to znów elektrownia i znów przegrodzona Wisła , tym razem stałym, murowanym jazem spiętrzającym o ok. 0,6 m wody rzeki i który pokonać można tylko 20 metrowym przejściem (luka w tym murze). Tworzy się tam mały wodospad. Przyrasta mocno prędkość nurtu ale trzeba tam trafic, nie ma wyjścia. Oznakowanie nawigacyjne przejścia jakieś dziwaczne. Udało się pokonać to przejście następnego dnia rano w drodze do Góry Kalwarii, drodze znów pełnej mielizn, szczególnie w okolicach miasta Góra Kalwaria. Jest tam port, duży ale zaniedbany, nie używany na co dzień, nie ma gdzie zacumować, przytuliliśmy się wiec do jakiegoś starego statku. O prądzie , wodzie sanitariatach nie ma co myśleć. Odwiedzili na jachcie burmistrz z dziećmi, szef miejscowego WOPR, który okazał się miejscowym historykiem opisującym ten region Wisły, napisał też książkę o tym odcinku Wisły. Bardzo miłe spotkanie, dużo się dowiedzieliśmy o tym podwarszawskim regionie, który tam nazywany jest Urzeczem.
Do Warszawy pozostało 35 km, trzeba szybko uciekać z Góry Kalwarii bo zabraknie nam za chwilę wody więc o 0800 oddaliśmy cumy i w drogę. Zaczęły się pokazywać oznakowania nawigacyjne brzegowe w postaci tyk czerwono – białych na prawym brzegu i zielono –białych na lewym, zauważamy także gdzieniegdzie oznaczenia kilometrów Wisły. Za 2 godziny widać już wieżowce Warszawy (Manhattan jak mówią miejscowi) i niebawem mamy Port Czerniakowski na lewym brzegu, w samym centrum Warszawy, przy Przyczółku czerniakowskim (historia). Rzuciliśmy cumy w tym ładnym porcie o 1300 a już o 1400 mamy umówione spotkanie z reprezentacją Seniorów Warszawy i to reprezentacją na wysokim szczeblu : Przewodnicząca Rady Seniorów Warszawy, Pełnomocnik Prezydenta W-wy d/s Wisły, Szefowie Uniwersytetów 3 Wieku. To już ostatnie oficjalne spotkanie na naszej trasie. Duże zainteresowanie naszym rejsem, interesująca wymiana poglądów o naszych senioralnych sprawach, także o żeglowaniu Wisłą, ciekawe spotkanie. Wszystkie te spotkania uzgodnił Zdzisław, włożył w to dużo wysiłku, manewry wojskowe na Wiśle zakłóciły mu uzgodnione terminy spotkań. To wszystko miało sens, propagowaliśmy inną, trudną ale satysfakcjonującą aktywność seniorów mieszkańcom miast nad Wisłą. Nigdzie nie spotkaliśmy podobnych nam , wielce się dziwiono, że można na tak trudnej Wiśle żeglować i to w takim wieku. Można, obiecali, ze będą próbować. Zobaczymy.
Jesteśmy w Warszawie, opuszczają nas po 10 dniach Zdzisław i Jurek. Ich miejsca zajmują Daniela i Rajmund, to wytrawni żeglarze-seniorzy.. Zdzisław „zaskoczył” zupełnie w tego typu wyprawach i już planuje je w następnym roku. Nabieramy wodę i o 8.10 oddajemy cumy i w drogę. Wisła w Warszawie oznakowana bardzo dobrze bojami w nurcie, baliśmy się kamieni, które płytko pod wodą zagrażają statkom ale jest jeszcze trochę wody i oznakowania załatwiają problem. Wisła piękna po wyjściu z Warszawy ale skończyły się oznaczenia kilometrowe , trzeba posługiwać się GPS aby zaznaczyć na mapie swoje położenie. Na 537 km spotykamy małego łosia na jednej z wysp a my zmierzamy do Modlina. Wchodzimy w rzekę Narew, która w Modlinie wpada do Wisły skąd nalepie obejrzeć umocnienia tej największej w Polsce twierdzy. Ogromna, częściowo odbudowywana w większości jednak niszczeje. Nie zwiedzamy jej dokładnie bo to zajmuje pół dnia. Zatrzymujemy się na chwilę na Narwi w Ośrodku wypoczynkowym przy pomostach. Kąpiel, kawa , krótkie spotkanie z koleżanka Teresy i w drogę, na Wisłę bo zamierzamy zatrzymać się w Czerwińsku. Żegluga nadal trudna : mielizny, łachy. liczne wyspy ale udało się dziś bez wchodzenia do wody. Cumujemy przy małym pomościku w Czerwińsku 0 1800. Późno, chcemy zwiedzić klasztor z XIII w należący do 10-tki najstarszych budowli sakralnych w Polsce, całe szczęście, żo o 18 tej skończyło się nabożeństwo i był jeszcze otwarty. Zobaczyliśmy odkryte pod tynkiem najstarsze w Polsce XIII wieczne freski a także klasztorne muzeum. Czerwińsk to miasteczko gdzie Jagiełło zbudował w ciągu doby most pontonowy i przeprawił prze następne 68 godzin całą 25 tysięczna armię polską z końmi, taborami i artylerią idąc pod Grunwald w 1410 r. Ten most został zbudowany wcześniej w Kozienicach i spławiony Wisłą. Znów historia i pewnie mało znana. Zasłużona , wyśmienita kolacyjka po intensywnym dniu czekała nas na jachcie, przepłynęliśmy dziś 71 km ale dodatkowo 12 na Narwi i omijanie mielizn to razem ponad 90 km.
Rano o 9.00 oddajemy cumy z zamiarem dotarcia dziś do Płocka ale aby znaleźć dobry, oznakowany nurt na Wiśle musimy cofnąć się o 2 km. Bardzo silny przeciwny wiatr 5-6 st. B, duża fala. trzeba zwiększyć obroty silnika i akceptować większe zużycie paliwa. Do Płocka ok. 60 km ale po drodze Wyszogród, zatrzymamy się bo tam Muzeum Wisły, pomnik upamiętniający walki na Bzurą w 1939 r (znów historia). Zatrzymujemy się na 2,5 godz. przystań betonowa, trzeba bardzo uważać przy tym wietrze. Oddajemy cumy i ruszamy, wiatr jeszcze się wzmógł, wiele łach na drodze, zatrzymujemy się przy jednej aby pobiegać po takiej ogromnej łasze z pięknego piasku. Wiatr trochę zelżał, cumy rzucamy w pięknej marinie w Płocku. Duża marina, luźno, łatwo wybrać miejsce do cumowania. Jest prąd , woda, sanitariaty – najlepsza marina na trasie. Płock zwiedzamy wieczorem, katedra już zamknięta niestety. a tam pochowani władcy Polski Władysław Herman, Bolesław Krzywousty . Znów wielka historia.
Od Płocka do Włocławka to tylko 50 km ,płyniemy po ogromnym zalewie jaki stworzyła tama we Włocławku, nadal silny przeciwny wiatr, duża fala (oceniam na 1,2 m), trochę zbyt ostre warunki dla naszego płaskodennego jachtu z małym silnikiem, trudno sprawnie żeglować. Umówiliśmy się na śluzie we Włocławku na śluzowanie na godz. 14.00 (śluzowanie odbywa się co 3 godz.), ale spóźniliśmy się, trudno, trzeba czekać do 17.00.Przycumowani do dalb zjedliśmy obiad a o 1700 zielone światło daje znać, że możemy wpływać. Ogromna śluza, największa w Polsce, różnica poziomów to 16 m. Na szczęście Wisła na niższym poziomie oznakowana bo tam w nurcie sporo niewidocznych kamieni. Ledwo zacumowaliśmy w miejskiej przystani widzimy, że nadciąga wielka czarna chmura gradowa, dmuchnęło nam w rufę 9 st B, na wodzie biało, widać zbliżającą się ścianę deszczu zdążyliśmy jeszcze założyć drugą cumę na rufie. Trwało to pół godziny , katedra oczywiście już zamknięta za to pięknie oświetlone mosty, piękne ujście rzeki Zgłowiączki, a w sympatycznej tawernie zmoczenie powetowaliśmy sobie grogiem.
To już 14 maja, zimni ogrodnicy, temp 12 st. C. O 0745 ruszamy do Torunia. Nigdy rano, oddając cumy nie piszemy w dzienniku jachtowym dokąd płyniemy , uzupełniamy to dopiero po rzuceniu cum w porcie docelowym. To taki zwyczaj marynarski, „nigdy nie bądź zbyt pewny, że dopłyniesz. ”Nie zwiedziliśmy dokładnie Włocławka, powetujemy sobie to w Toruniu, zostajemy tam 2 dni. 9.30 na 691 km podwodna, niewidoczna ławica kamienna .Oczywiście nie ma jakiegokolwiek oznakowania tego niebezpieczeństwa. Siedzimy, nie da się zejść silnikiem, można uszkodzić śrubę, pewnie już ją lekko poturbowały, sprawdzimy później, schodzę do wody, wody po kolana, kamienie na szczęście nie są ostre, spycham jacht, śruba ma na obrzeżu ślady kontaktu z kamieniami ale niegroźne. To skandal aby taka kamienna mielizna była nieoznaczona, rzeka zafalowana, silny wiatr, uniemożliwia wcześniejsze rozpoznanie przeszkód podwodnych. Za 2,5 godz. znów siedzimy na mieliźnie, tym razem piaszczystej. Z Rajmundem spychamy jacht, na 10 km przed Toruniem pokazują się wreszcie oznakowania w nurcie rzeki. Już widać piękną zabudowę starego Torunia. Takich widoków z lądu nigdy się nie zobaczy.. Mijamy most S10, ujście Drwęcy na prawym brzegu i o 1415 rzucamy cumy w Porcie Toruń. Piękny port, jest prąd woda i sanitariaty w budynku klubowym. Dołącza do nas Marceli, przyjechał ze Szczecina bo mówi :”tam nie ma Wisły”. To nasz stary kompan żeglarski.
Następny etap to Toruń – Chełmno. Nie zatrzymujemy się w Bydgoszczy (byliśmy tam w ubiegłym roku), mijamy Fordon i Brdyujście i dalej do Chełmna . To 80 km – dużo. Drogą tylko ok. 40 km. Jeszcze raz na drodze mielizna piaskowa, wleźliśmy na nią mimo, że są oznakowania brzegowe, wystarczy spóźniony o sekundy manewr. Spychamy jacht w trójkę. Teresa i Daniela mają od teraz bardzo ważną wachtę obserwacji znaków brzegowych i sygnalizowanie miejsca i momentu manewru. Przed Chełmnem pojawia się łódź wojskowa, zatrzymuje nas i pyta dokąd płyniemy.. Nie można. W Chełmnie ćwiczenia wojskowe, przeprawa pojazdów pancernych przez rzekę tym razem na pontonach. Czekamy do skończenia ćwiczeń. Nie możemy cumować przy pomoście bo zajęło go wojsko, każą za mostem na dziko przy wysokim brzegu. To 2,5 km od miasta. Co robić ?.Cumujemy przy skarpie wiślanej do drzew, kładziemy trap. Musimy zejść na ląd bo chcemy zwiedzić Chełmno. Po polach idziemy do miasta – piękne z całymi murami obronnymi, kościół farny (kiedyś katedra) z XIV w, czysty gotyk, piękny renesansowy ratusz , podobny do poznańskiego tylko mniejszy a na nim przyczepiona w XVI w miara pręta i łokcia chełmińskiego. Z kościoła wypraszają nas „bo już po 18”. Pozostało zwiedzenie miasta z zewnątrz i wspaniałe lody na rynku. To miasto musicie kiedyś zwiedzić, leży na 9 wzgórzach, 9 kościołów , całe mury obronne a poza tym to miasto zakochanych. Wracamy już ciemno, sprawdzamy cumy aby nas w nocy nie wyniosło na rzekę, kolacja i rano o 7.25 w drogę. Chcemy dotrzeć do Gniewu, to daleko – 80 km, znów liczne mielizny, ale baczna obserwacja znaków brzegowych, a także śledzenie drogi na satelicie (komórka) pozwala nam uniknąć mielizn. Mijamy Grudziądz, wspaniały widok starego miasta z rzeki ale nie cumujemy tam. Mijamy Nowe też z pięknym widokiem, w Opaleniu jakieś pozostałości starego mostu wystają niebezpiecznie z wody. Widać trochę oddalony od Wisły Kwidzyń z zarysem zamku krzyżackiego i wreszcie Gniew. Wiem, że można dopłynąć kanałem, a właściwie starym korytem Wierzycy pod sam zamek. Krzyżacy urządzili port na spokojnej wodzie, kierując wartką rzekę Wierzycę do Wisły nowo nieopodal wykopanym ujściem. Szukamy niewidocznego wejścia do kanału, naokoło mielizny, nie ma żadnych oznakowań, wreszcie znaleźliśmy. Wygląda na bardzo wąskie, wchodzimy, głębokość wystarczająca,, ok. 1,5 km ostrożnej żeglugi i cumujemy przy ładnym pomoście tuż przy zamku, który gdzieś wysoko nad nami straszy potężnymi murami.. Jest 1600, obiad i wyruszamy, musimy pokonać ok. 150 stopni, aby wznieść się na poziom dziedzińca. Wszystko: zamek w całości odbudowany, hotel „Marysieńka” zbudowany przez Sobieskiego dla swojej Marysieńki, kiedy był Starostą Gniewskim i wszystkie inne odremontowane zabytki robią ogromne wrażenie. Zwiedzanie zamku zostawiliśmy na jutrzejsze przedpołudnie, zwiedzamy miasto, piękny rynek z arkadami i kościół też bardzo stary, w którym akurat dobiegała końca próba chóru miejscowego UTW. Nawiązaliśmy niezaplanowany sympatyczny kontakt. Zdziwienie było ogromne: Poznaniacy aż z Krakowa tu? Zamek i wszystkie inne zabytkowe budowle odremontowane przez polską firmę MLEKPOL wyglądają wspaniale, wnętrza też. To już 18 maja, musimy koniecznie dziś do Tczewa, zostały tylko 3 dni do zdania jachtu. Na szczęście to tylko 33 km., oddajemy cumy w Gniewie o 1320, wypływamy na Wisłę, oznakowanie nawigacyjne dobre trzeba się tylko precyzyjnie do nich stosować. Daniela i Teresa są niezrównane w wyszukiwaniu żółtych krzyży i kwadratów na brzegach. Rozpadła nam się niestety ostatnia lornetka bo moją zostawiłem w pociągu. Pozostały oczy.
Cumujemy w przystani miejskiej w Tczewie o 16.15, pomosty pływające, restauracja wyżej w której sanitariaty pozamykali przed nami. Innych nie ma. A w założeniu właśnie sanitariaty w budynku maja obsługiwać przystań. Będę interweniował u burmistrza Tczewa. Woda i prąd są na kei. Zwiedzamy Tczew, niestety Muzeum Wisły już zamknięte, jest tez Muzeum Szkoły Morskiej, która powstała po wyzwoleniu w 1919 r właśnie w Tczewie. Wtedy Polska nie miała innego portu. Aby wszystko zwiedzić na trasie Kraków – Gdańsk rejs powinien trwać min 4 tygodnie.
19.05. w tym dniu dotrzemy do Bałtyku, to już niezbyt daleko. Postanowiliśmy dotrzeć tam ujściem Wisły zwanym Przekopem. Ten przekop wykonali Prusacy w roku 1902 po straszliwych powodziach zalewających Gdańsk a przede wszystkim Żuławy. Mijamy śluzę Gdańska Głowa (jutro tam będziemy wpływać), śluzę Przegalina, która wprowadza na Martwą Wisłę i dalej do Gdańska, a Bałtyk już widać mimo, że jeszcze 7 km. To ujście rzeki proste jak strzała i dlatego tak z oddali widać morze. Zaglądamy tam ,zamoczyliśmy jacht w Bałtyku. PRZEPŁYNĘLIŚMY WISŁE PRAKTYCZNIE OD KRAKOWA DO BAŁTYKU HURRA !!!! Cumujemy w porcie Świbno. To taki ostatni, 1 km od ujścia port, PRZED WEJŚCIEM NA Bałtyk. Był tam kiedyś Urząd Celny, Kapitanat portu, straż graniczna. Teraz nie ma nic, pustki, stoją jakieś zardzewiałe maszyny, stoi kilka nieczynnych małych statków i pilnuje tego wszystkiego jeden portier firmy z Elbląga, który mieszka w kontenerze i udostępnił nam prąd i sanitariaty. Zacumowaliśmy i wyruszamy na plażę (1,5 km) aby zamoczyć się w Bałtyku i trochę wygrzać na ciepłym piasku. Piękne wydmy np. „Mewia łacha” na którą nie można wejść bo to teren lęgowy. Bywają tez tu foki ale nie widać ich . Wygrzaliśmy się, zanurzyliśmy w Bałtyku (zimny!) i nabraliśmy do butelki wody, piasku i muszelek na dowód. Woda w Bałtyku jakaś brunatna, kiedyś była przezroczysta.
Uroczysta kolacja na jachcie pod tytułem „ZROBILIŚMY WISŁĘ”. Myślę, że nikt już w tym roku nie przepłynie Wisły tak jak my chyba jakiś kajakarz. W następnych pewnie tez nie. Rzadko się zdarzają podobni do nas Seniorów z Poznania pasjonaci podejmujący takie wyzwania jak mówi nasz armator i producent jachtów VISTULA Łukasz Krajewski – właściciel „Żeglugi Wiślanej”. Zrezygnowaliśmy z wejścia do Gdańska, płynęliśmy już Martwą Wisłą do Gdańska 2 lata wcześniej. Myślałem o przejściu ze Świbna do Gdańska Bałtykiem ale to dodatkowo 1 dzień a i Bałtyk i jego fale nie są zbyt przyjazne dla takiej płaskodennej łodzi z małym silnikiem . Bezpieczeństwo przede wszystkim.
Rano wracamy Wisłą do śluzy Gdańska Głowa, tam musimy jednak czekać 4 godziny bo trwają jakieś prace podwodne przy wrotach śluzy. Wchodzimy późnym popołudniem na rzekę Szkarpawę prowadzącą na Zalew Wiślany. Oglądamy po drodze we wsi Drewnica i Żuławki stare domy Żuławian a nazajutrz o 10.00 zdajemy jacht w Rybinie, gdzie jest baza Żeglugi Wiślanej. Zdajemy w deszczu – pierwszy deszcz od 3 tygodni, nie licząc burzy we Włocławku.
KONIEC REJSU
PRZEPŁYNĘLISMY 918,2 KM (pewnie więcej, bo to liczone po prostej drodze) PŁYNĘLIŚMY 148,5 GODZINY, POSTOJE 346 GODZIN.
A HOJ
Henryk Kociemba Kap.j. pat nr 1887 Organizator rejsu i członek grupy żeglarskiej Seniorów
Bardzo ładnie opisałeś Henryku, nasz wspaniały Kapitanie, ten niezwykły rejs. Ciekaw jestem kiedy i jacy Seniorzy powtórzą go, bo patrząc już z perspektywy zakończonego wydarzenia, rejs nie był łatwy. Wielka Pętla Wielkopolski o 690-km długości, z kilkudziesięcioma marinami (bez Poznania, bo tu takiej jeszcze NIE MA!) na pewno jest nie mniej urokliwa i jednocześnie łatwiejsza dla żeglarzy-seniorów. Zresztą, można samemu przyjrzeć się bardzo dokładnie udokumentowanej i opisanej trasie (zob. https://wielka-petla.pl/ ), kto wie, czy właśnie nie Twojej, Drogi Seniorze, w 2023 r., kiedy jeszcze nie wyschną polskie rzeki, jak San w tym roku?
Pomarzyć można: jeden jacht z Seniorami z Rad Seniorów, drugi – ze słuchaczami UTW, w trzecim -załoga z Klubów Seniora; trzeba tylko rozejrzeć się za sponsorem… Załogi mogłyby się w połowie drogi (np. w Bydgoszczy) częściowo wymienić, jeśliby ktoś nie mógł sobie pozwolić na pełny 17-18-dniowy rejs. Trzech kapitanów z licencjami na pewno by się znalazło. Mogłoby być, po prostu pięknie! A ile można by odbyć ciekawych senioralnych spotkań po drodze, promując przy okazji tę formę aktywności osób w starszym wieku? Kto wie, czy to nie jest sprawa do poważnego rozważenia? A HOJ przyszłym Seniorom-żeglarzom!