Poznaniak w zielonym piekle

klepkaRozmowa z Pawłem Leszkiem Klepką, prezydentem Unii Wielkopolan, działaczem sportowym, byłym wiceprezydentem Poznania.

Co Europejczykowi 50+ każe brać maczetę, worek ryżu i wędrować po Puszczy Amazońskiej przez pięć tygodni?

– Mam swoiste ADHD, muszę ciągle coś robić. Pomysł na wyprawę narodził się dwa lata temu. W Puszczykowie spotkało się czterech facetów – ja, Rafał Konieczny, Arkadiusz Radosław Fiedler, Mileniusz Spanowicz – i stwierdziło, że trzeba w jakiś sposób upamiętnić 120 rocznicę urodzin sławnego podróżnika Arkadego Fiedlera. Potem do tego grona dobił Tomek Siuda. Tak się złożyło, że akurat w 2015 r. mijała też okrągła 80. rocznica ukazania się jego książki pt. ,,Ryby śpiewają w Ukajali”, więc postanowiliśmy zorganizować wyprawę do Puszczy Amazońskiej, którą nazwaliśmy ,,Śladami Arkadego Fiedlera 80 lat później”. Trasę wyprawy wyznaczył nam Mileniusz. Mieszka w Boliwii i jest fotografikiem przyrody pracującym na rzecz Wildlife Conservation Society. On był z nas w najlepszej sytuacji, bo współpracując z WCS w Parku Narodowym Madidi w Boliwii spędził wiele czasu i w dżungli czuł się jak w domu.

Długo trwały przygotowania do wyprawy?

– Po pierwsze musieliśmy zdobyć fundusze na przeloty i niezbędny sprzęt. Zgromadziliśmy żywność na cały czas wyprawy, bo mimo, że puszcza jest pełna roślinności i zwierząt, to proszę uwierzyć – można w  niej zginąć z głodu i pragnienia. Po drugie, trzeba było się przygotować kondycyjnie. Wysiłek fizyczny związany z przeprawianiem się przez tropikalną dżunglę wymaga przygotowania kondycyjnego. Ja przygotowywałem się przez rok, chodziłem na siłownię, wykonywałem ćwiczenia wysiłkowe. Wystarczy wyobrazić sobie sytuację, w której na pięć tygodni zamykają panią w saunie. Powietrze jest gorące i wilgotne, że trudno oddychać. Przemierzaliśmy dziewiczą puszczę. Nazwa ,,zielone piekło” ma swoje uzasadnienie. Pojechaliśmy w miejsca, do którego nie jeżdżą turyści. To Mileniusz wyznaczył nam trasę. Liczyła około 160 km.

 I jak faceci z aglomeracji radzili sobie w dzikiej dżungli?

– Żyliśmy w warunkach obozowych, całkowicie w zgodzie z naturą. Mieliśmy kuchenkę gazową, filtr do wody i 30 kilo ryżu. Naszymi przewodnikami byli Indianie ze szczepu Tukano z miejscowości Chive i Rurrenabaque. Przyrządzali nam posiłki i pokazali jak się poruszać w najdzikszym miejscu na świecie. Obowiązkowe wyposażenie to wysokie buty, które chronią przed ukąszeniem węży i maczeta. Bez niej nie ma szans na przeżycie. I trzeba tę otaczającą przyrodę traktować z ogromną pokorą. Indianie wskazywali nam też, które z roślin i drzew mają właściwości lecznicze. Przywiozłem do Polski korę drzewa vilcacora, która jest podobno lekiem na wszystko, nawet na raka.

 Bywały momenty, w których czuliście się zagrożeni?

– Wyjeżdżając nie wiedziałem co mnie tam spotka. Byłem gotowy na najgorsze, nawet, że mogę nie wrócić. Przygotowałem rodzinę na taką okoliczność. Na szczęście wszyscy wyszliśmy z tej wyprawy bez szwanku. W dżungli najbardziej doskwierały nam moskity. Naokoło czuliśmy obecność zwierząt, ale przygodę z jaguarem mieliśmy tylko raz, kiedy natknął się na niego nasz przewodnik. Puszcza Amazońska tętni życiem. Czuć to i słychać najbardziej po zapadnięciu zmroku. A z racji bliskości Równika, zmrok zapada tam bardzo szybko. Właściwie między 19.30 a 20.00 kładliśmy się spać, bo nagle zapadała kompletna ciemność, która trwała dwanaście godzin.

Czego panu najbardziej brakowało podczas wyprawy?

– Byliśmy w samym środku Puszczy Amazońskiej, z bardzo utrudnionym kontaktem ze światem. Długie noce powodowały, że człowiek zaczynał rozmyślać. Nawet nie wiedziałem, że mogę tak tęsknić za rodziną. Jak po długim czasie udało mi się zadzwonić do domu i usłyszałem głos mojej żony, to popłakałem się ze wzruszenia. Dopiero tam doceniłem jaką wartością jest dom i rodzina.

Czy jest coś, co pana tam szczególnie zaskoczyło?

– Zaskoczyło i rozbawiło. Niedostępne wsie, prymitywne domki, pozbawione prądu, a przy nich ogromne anteny satelitarne, prawie trzysta programów telewizyjnych i telewizory pracujące na agregaty prądotwórcze. Mieszkańcy nie wiedzą gdzie leży Polska, ale znają dwóch Polaków: Jana Pawła II i Roberta Lewandowskiego. Pierwszego dlatego, że mieszkańcy Ameryki Południowej to w większości katolicy, a drugiego, bo są wielkimi fanami piłki nożnej.

 Jakie znaczenie – poza poznawczym – miała dla pana ta wyprawa?

– Dzięki niej nabrałem dystansu i pokory do życia, świata i Boga. Ten wyjazd udowodnił, że warto przyjmować wyzwania, realizować marzenia. Każdy może to zrobić.

 Pojechałby pan jeszcze raz?

– Już planujemy kolejną wyprawę.

Rozmawiała Anna Dolska

Fot. Prywatne archiwum Pawła Klepki

klepka oboz2
klepka namiotklepka mrówkiklepka ławkaklepka la pazklepka rzekaklepka piranieklepka oboz