Każdy z nas jest przetwórcą

Sałatka z granatu i ogórkaOkreślenie „żywność przetworzona” budzi narastającą niechęć. Trochę na wyrost, bo przecież wszyscy w jakimś stopniu żywność przetwarzamy, choćby i w domowej kuchni. Jeżeli czegoś trzeba się obawiać, to przetwarzania sztucznego, z wykorzystaniem substancji chemicznych.

Nie zawsze mamy czas na ugotowanie obiadu. Często sięgamy po dania, które ktoś zrobił za nas, wymagające tylko podgrzania i ewentualnego przyprawienia. Wybierając określony produkt zwykle sugerujemy się ceną, atrakcyjnym opakowaniem, marką wytwórcy. Rzadko studiujemy zawartość opakowania, bo i komu by się chciało czytać drobne literki na etykiecie, rozgryzać tajemnicze symbole. To błąd. W ten sposób akceptujemy substancje, które nie pozostaną dla naszego zdrowia obojętne.

Groźna litera E

Większość producentów żywności idzie na łatwiznę sięgając po chemiczne „poprawiacze” – konserwanty, wzmacniacze smaku, sztuczne aromaty, barwniki. Proces produkcyjny jest wtedy tańszy, szybciej i łatwiej osiąga się pożądane efekty. Jest to proceder legalny i kontrolowany, korzysta się z tysięcy dodatków spełniających europejskie normy. Wszystkie muszą być wymienione na etykiecie. To właśnie te tajemnicze symbole, obok których zapisania jest funkcja technologiczna, np. „regulator kwaśności”. Nie powinny zaszkodzić, ale nikt nie badał, jaki wpływ na organizm ma kumulowanie się danego związku, a jednego dnia możemy spożyć wiele chemicznie „udoskonalonych” artykułów.

W miarę postępu nauki i coraz precyzyjniejszych badań niektóre substancje wycofywane są z rynku. Szkoda, że nie z organizmu. Wybierając gotowe dania trzeba zachować szczególną ostrożność, gdy mamy je podać dzieciom, alergikom, osobom o wrażliwym układzie pokarmowym. Dodatki zawierające alergeny muszą być na etykiecie wyróżnione innym kolorem lub zmienioną czcionką.

Wielu producentów od lat obecnych na polskim rynku świetnie prosperuje sprzedając produkty z chemicznymi ingrediencjami. Wystarczy rzut oka na etykietę, by stracić złudzenia – litera „E”, słusznie kojarząca się z chemicznymi dodatkami, powtarza się wielokrotnie. Barwniki oznakowane są symbolami od E-100 do E-199. Substancje konserwujące – od E-200 do E-299. Przeciwutleniacze i regulatory kwaśności – od E-300 do E-399. Substancje stabilizujące, zagęszczające, emulgujące, stosowane na powierzchniach wyrobów – od E-400 do E-499. Pozostałe, czyli na przykład środki spulchniające – powyżej E-500.

Natura w cenie

Na szczęście nie każdy producent ucieka się do chemii. Niektórzy, i to całkiem znani, istniejący na rynku od wielu dekad, programowo z niej rezygnują. Ich strategią jest sprzedaż artykułów całkowicie wolnych od sztucznych dodatków. Zalicza się do nich firma z Międzychodu. Kilka lat temu ta znana marka miała przestać istnieć. Została jednak kupiona przez firmę Poz Bruk, a nowy właściciel postawił na to, co w świecie robi furorę: naturalną żywność. – Taka strategia to w dziedzinie zdominowanej przez sztuczne dodatki zadanie niełatwe, ale możliwe w realizacji – mówi Anna Aleksandrowicz, kierownik Działu Zapewnienia Jakości i Technologii w firmie Międzychód. – W naturalny sposób uda się uzyskać dobry smak i trwałość, obejść się bez konserwantów, barwników, aromatów, wzmacniaczy. To nic innego, jak powrót do tradycji.

Nie wierzmy, że produkt bez sztucznych zabezpieczeń jest mniej trwały, więc może być niebezpieczny. W domowych warunkach żywność przechowujemy od pokoleń. Nasi przodkowie korzystali z bardzo powszechnych domowych wędzarni, a beczki z kiszonymi ogórkami i kapustą zatapiali w jeziorach na całą zimę. Dziś prawie wszyscy przechowujemy własnoręcznie przygotowane przetwory, które zagotowane w słoikach latami się nie psują. Nie ma przeszkód, by przełożyć to na skalę przemysłową. – Naszym produktom zapewniamy trwałość nie przez dodatek substancji konserwujących, ale przez gotowanie w odpowiednio kontrolowanej temperaturze z wykorzystaniem ciśnienia. Smak, zapach, konsystencję, wygląd produktu uzyskujemy stosując określone receptury, dobierając proces obróbki, dodając przyprawy, zioła – tłumaczy Anna Aleksandrowicz.

Prosto z pola

Jakość potrawy zależy od używanych produktów, a firma Międzychód nastawiła się na współpracę z miejscowymi dostawcami. Jest ich ponad 50, niektórzy z nich produkują tylko dla tego jednego odbiorcy. Łatwo wtedy o kontrolę jakości, a także o eksperymentowanie z nowymi odmianami warzyw. Niektórzy rolnicy mają poletka doświadczalne, na których, wspólnie ze specjalistami z Międzychodu, testują pomidory. Także dostawcy mięsa od lat są stali, w grę wchodzi tylko świeże, w kawałkach, a nie masa tłuszczowo-białkowa. Linia technologiczna zawiera skaner badający w stu procentach całą dostawę, sprawdzający zawartość tłuszczu i wody. Współpraca ze stałymi dostawcami daje gwarancję powtarzalności produktu. Dotyczy to także wędlin, badanych każdorazowo na zawartość azotynów, fosforanów i innych związków.

W rezultacie powstają produkty o gwarantowanej jakości i smaku dobranym w sposób naturalny, według sprawdzonych receptur. Nabywca nie traci czasu, bo producent fachowo wykonał za niego pewne etapy, co nie znaczy, że nie można doprawić dania we własnym zakresie, dodać ulubionych składników.