Wolny czas? Zapomniałem co to jest!

sznuk1Rozmowa z Tadeuszem Sznukiem, dziennikarzem i redaktorem radiowym, lektorem, prowadzącym najpopularniejszy telewizyjny teleturniej i… pilotem

Jak to się stało, że absolwent Wydziału Elektroniki Politechniki Warszawskiej, a także licencjonowany pilot samolotowy i śmigłowcowy trafił do radia?
- Najpierw był w radiu. Od 1958 roku lutował druciki i kleił taśmy w Radiostacji Harcerskiej. Niedługo potem, bo Radiostacja nagrywała audycje w studiu Polskiego Radia, zaczął czytać teksty w audycjach Polskiego Radia. Potem zdał maturę i poszedł na studia, a utrzymywał się z pracy lektora w radiu i telewizji. Kiedy został inżynierem, poszedł do pracy. Oczywiście do Polskiego Radia, do działu technicznego. Z czasem zmienił posadę na redaktorską. W Polskim Radiu, ma się rozumieć. Latać nauczył się jeszcze później. I tak to było.

Kochałem każde z tych zajęć. A w Radiu przepracowałem 43 lata. I nie zamieniłbym tej firmy na żadną inną.
Najpierw wszyscy kojarzyli przede wszystkim pański głos, z radiową Jedynką, potem ujrzeli pana w najpopularniejszym polskim teleturnieju ,,Jeden z dziesięciu”. Za nami imponująca, 89 edycja teleturnieju. W czym tkwi tajemnica popularności quizu?
- Dla mnie to także tajemnica. Choć się domyślam. Na pewno w uczestnikach. Reprezentują różne zawody, różne pokolenia, różny temperament. Łączy ich to, że lubią wiedzieć. No i mają żyłkę hazardu, bo sama wiedza jest w tym teleturnieju warunkiem koniecznym, ale dalece nie dostatecznym dla zwycięstwa. Potrzeba jeszcze szczęścia – wiele w naszej grze zależy od losu – potrzeba opanowania, refleksu…
Formuła zabawy jest prosta, może to także wpływa na jej popularność. Prosta, ale okrutna. Masz trzy „życia”. Pytanie – odpowiedź. Nie wiesz albo nie zdążysz z odpowiedzią i szansa znika. A pytania dotyczą wszystkich dziedzin i mają nieograniczony stopień trudności. Od prościutkich do niesłychanie trudnych. I żadnych odpowiedzi do wyboru, ani telefonu do przyjaciela. Podziwiam naszych graczy.
Widzowie mówią, że przed ekranami też biorą udział w zabawie. Przypominają sobie zapomnianą wiedzę. Pewnie i to wpływa na liczebność widowni. Bo nie tylko ogląda się męki graczy w studiu, ale można z nimi konkurować.
Słyszę, że nagrody są niewielkie. To prawda, w porównaniu z zabawami wymagającymi nieporównanie mniej wiedzy. Tamte obiecują wygrane dziesiątki razy wyższe. Tylko, że tamte obiecują. A my wypłacamy. W każdym odcinku i w Wielkim Finale. Może trudno w to uwierzyć, ale tylko w gotówce zwycięzcy wynieśli już około 12 milionów złotych. To przybliżenie, ale dość dokładne. Jest jakiś inny teleturniej, który wydał tyle nagród?
Pewnie, że chciałbym, żeby nagrody były wyższe, ale o sponsora nagród dla „mądrali” nie jest łatwo, a z płaceniem za abonament widzowie się szczególnie nie śpieszą, więc z pustego Telewizja też nie naleje.
Z drugiej strony taka sytuacja powoduje, że nie zgłaszają się do nas łowcy nagród. W każdym razie nie jest ich wielu. A fakt, że suma nagród jest stała, niesie dla mnie wielki komfort pracy. Żaden księgowy nie ściga mnie za wydanie zbyt wielu pieniędzy. No i mam szansę w każdym odcinku spotkać ciekawych i w większości sympatycznych ludzi.

 

Czy jest jakiś uczestnik, którego szczególnie pan zapamiętał i za co? 

– W pamięć zapadło wielu. Z różnych względów. Jedni za wiedzę, inni za „ułańską szarżę” bez względu na ryzyko, inni za spryt, jeszcze inni za złośliwość wobec konkurentów… W studiu i poza nim sporo się dzieje.
Jaki sztab ludzi przygotowuje pytania? Czy pan prowadząc teleturniej także wzbogaca swoją wiedzę, zapamiętuje nowe informacje czy to już rutyny po tylu latach?

– Pytania obecnie pisze nieliczna grupa, myślę, że mniej niż dziesięć osób różnych zawodów. To zajęcie jest o tyle mało atrakcyjne, że stawka za pytanie (z odpowiedzią, przywołaniem źródła wiedzy, czasem komentarzem) jest, powiedzmy, skromna. A co gorsza, zwykle większość nadesłanych pytań odpada, ponieważ „takie już mamy”. Obecnie zbiór pytań liczy ponad 50 tysięcy pozycji. Niektóre tracą aktualność, zmienia się świat, zmienia się stan wiedzy… W redakcji nad pytaniami pracują cztery osoby. No i ja.
Ale z „wzbogacaniem swojej wiedzy” nie jest tak łatwo, bo masa i różnorodność informacji jest ogromna, a prowadzący odznacza się nad wyraz słabą pamięcią. Tym bardziej podziwiam naszych gości.
Natomiast o rutynie nie ma mowy. Trema przed każdym odcinkiem jest taka sama, a przed niektórymi większa.
Szukałam i nie znalazłam. W całym Internecie nie ma złego słowa o Tadeuszu Sznuku. Na co dzień też budzi pan wyłącznie pozytywne emocje wśród ludzi, którzy pana otaczają?
- Kiedy poszuka się staranniej, to na pewno się znajdzie. Przecież tam jest wszystko, przez wszystkich i o wszystkich. Cicer cum caule i targowisko próżności. Internet to potężne narzędzie. Tylko czy wszyscy mogą się takim narzędziem posługiwać?

 

Na ,,Demotywatorach” w podsumowaniu pana cech, napisano: ,,Tadeusz Sznuk, ostatni normalny w kulturze masowej”? Wiedział pan o tym?
- Takie podsumowanie to na pewno nieprawda. Ani ja taki normalny-kulturalny, ani reszta taka niedobra. Cenię ostre spojrzenie Wojciecha Młynarskiego na rzeczywistość i staram się, zgodnie z jego hasłem, „robić swoje”. Może to coś da? Kto wie?

 

Na Facebooku ma pan profil założony przez fanów, który zebrał ponad 7,5 tys. polubień. Zagląda pan tam czasem?
- Nie zaglądam. Od czasu do czasu słyszę o uwagach na Twitterze (ktoś mnie tam zastępuje pod moim nazwiskiem), na Youtube. Nie przepadam za „portalami społecznościowymi”. Może nie mam racji, ale moim zdaniem odbierają prywatność.

Jest pan licencjonowanym pilotem. To fascynujące zajęcie. Czy nadal pan lata?

– Jeszcze mam ważne papiery (a egzaminy co dwa lata). Już nie zawodowe i tylko na samoloty, ale mam. I ważne coroczne badania. Jak będzie na czym, to polecę. Bo kto kiedyś sam popatrzył z góry na świat, tego zawsze tam ciągnie.

Jak pan lubi spędzać wolny czas?
- Wolny czas? Zapomniałem, co to jest! A na emeryturze miało go być tak dużo…

Trwa przedświąteczna gorączka. Jest coś, co szczególnie lubi pan w Bożym Narodzeniu?
- W Świętach najbardziej lubię Święta. Kiedy już są. Gorzej jest przed Świętami, kiedy właśnie nadchodzą. Kiedy gonią człowieka z kuchni, jak chce zrobić sobie herbatę, bo metraż mały, a roboty huk. Kiedy w sklepach pełno ludzi, a ja znowu nie mam pomysłów na prezenty dla paru osób. Ale kiedy już Święta nadejdą – jest pięknie. To najlepiej wiedzą małe dzieci, które wierzą jeszcze w Świętego Mikołaja. I ludzie 50+++, którzy mają tyle Świąt do wspominania. I tak lubią widzieć znów całą rodzinę. Dobrych, ciepłych,  zdrowych, wesołych Świąt!

Anna Dolska

Fot. Anna Dolska