W obliczu spraw ostatecznych – koniec?…

Minęły trzy miesiące od śmierci mojego taty, prawie pięć od momentu, gdy na pożegnanie z moim synkiem ‘pa dziadziuś, do zobaczenia po południu, bo ja tu jeszcze wracam z mamą’, odpowiedział ‘do wiedzenia, już się nie zobaczymy (zawiesił głos), ja będę w lesie’ (tata miał jechać do domku letniskowego pod lasem). Czas płynie, ja niestety nie mogę pożegnać się z bankami taty.

park1Kolejne posunięcia banku Y, o którym mowa była w poprzednich tekstach, zmusiły mnie do wystosowania skargi na wyżej wymieniony do Komisji Nadzoru Finansowego. Po zdaje się miesiącu otrzymałam od banku pismo od dyrektora działu kontaktów z organizacjami reprezentującymi klientów, w którym informuje się mnie, że moje zarzuty były zasadne. Bank mnie przeprasza. Bank informuje mnie, że tata miał kartę kredytową, sprawą której zajmuje się Ubezpieczyciel, oraz kredyt (do spłaty pozostało niespełna 900 złotych), który bank w tej wyjątkowej sytuacji postanawia umorzyć. Mój tata – jak informuje mnie pan dyrektor – wypowiedział ubezpieczenie (nieco mnie to dziwi), ale bank ma ogromne serce, rozumie naszą sytuację…

Mniej więcej równocześnie moja mama otrzymała list od Ubezpieczyciela, w którym została poinformowana, że roszczenie zostało przyjęte, określona kwota w ciągu 7 dni zostanie przelana na konto banku. W razie wątpliwości mamy się kontaktować z Ubezpieczycielem, w sprawie zamknięcia karty z bankiem.

Staram się porozumieć z bankiem. Dzwonię pod numer ogólny, po serii przełączeń odzywa się żywy przedstawiciel banku. Proszę o połączenie z osobą o konkretnym nazwisku w celu wyjaśnienia kwestii. Pani zaczyna mi zadawać pytania podstawowe, czy dostarczyłam akt zgonu, czy…, czy… Grzecznie mówię, że wszystko dostarczyłam, teraz proszę tylko o połączenie mnie z panem dyrektorem. Dowiaduję się, że jestem niegrzeczna, bo nie chcę udzielić informacji, a ona tak chce mi pomóc. Zostaję przełączona. W próżnię – nikt nie się nie zgłasza.

Wysyłam do banku mail z formularza, proszę o kontakt. Żadnej odpowiedzi.

Po dwóch, trzech dniach, mimo silnego postanowienia, że przetrzymam bank, dzwonię jeszcze raz. Chciałabym naprawdę zamknąć temat jak najszybciej. Tym bardziej, że kwota od Ubezpieczyciela jest na tyle wysoka, że moim zdaniem całkowicie pokrywa należność, biorąc pod uwagę systematyczne wpłaty przez mojego tatę, może się okazać, że to bank jest nam winien pieniądze.

Dzwonię. Po licznych przełączeniach odzywa się dość miła pani. Podaję numer sprawy, dla jasności informuję, że wszelkie dokumenty złożyłam, chce tylko rozmawiać z daną osobą, potwierdzić wpływ ubezpieczenia na konto. Pani rozumie, na wszelki wypadek, gdyby połączenie się nie udało, podaje mi bezpośredni numer telefonu. Czekam. Gdy już mam się rozłączyć, nagle w słuchawce słyszę ‘dzień dobry pani Natalio’. No tak, pan, bynajmniej nie ten, do którego chciałam się dodzwonić, już wie z kim ma do czynienia. Pada pytanie ‘kiedy dostaniemy od pani dokumenty spadkowe?’. Odpowiadam, że wtedy, gdy ja będę w ich posiadaniu, sprawa spadkowa odbyła się kilka dni temu, jak na tryb postępowania w tych okolicznościach i tak bardzo szybko od momentu złożenia wniosku w Sądzie. Na co słyszę ‘to nie możemy w tej chwili rozmawiać’. Pytam, czy mogę coś powiedzieć. Mogę… Informuję, że mama otrzymała od Ubezpieczyciela pismo, podaję wszelkie dane, chciałabym tylko potwierdzić, czy określona kwota wpłynęła, jeżeli jest jakiś niedobór chciałybyśmy to uregulować. Okazuje się, że nie mogę takich rzeczy wiedzieć bez prawomocnego orzeczenia, że jestem spadkobiercą. Jeszcze raz tłumaczę, że chcemy zamknąć (zapłacić, jeżeli trzeba) temat. Nie. Pan podaje mi chory przykład, że wysyłam koleżance pieniądze na konto i nie można mi udzielić odpowiedzi na pytanie, czy one dotarły. Pyta, czy rozumiem. Nie, nie rozumiem tego przykładu i nie rozumiem totalnej głupoty, w której teraz funkcjonuję.

Podziękowałam za rozmowę i się rozłączyłam. Mimo że zwykle mam niskie ciśnienie, to pulsuje mi w skroniach. Podobnie zresztą, gdy 2 listopada zadzwoniła do mnie pani z banku X, z którym – wydawało się – zakończyłam wszelką współpracę, temat karty został zamknięty. Otóż pani poinformowała mnie, że ubezpieczyciel zauważył, że w dokumentacji brakuje mu jednego dnia – dokumenty przesłałam w końcu sierpnia… Nagle okazało się, że nie jest znany powód śmierci mojego taty. Odszedł nie w szpitalu, skąd pochodziła karta statystyczna z kilometrowym opisem przypadłości, ale w specjalistycznym ośrodku. Ubezpieczyciel wraz z bankiem zaczęli się zastanawiać, czy zabraliśmy tatę na dobę do domu, co robił w ciągu tej doby, podczas której – bardzo możliwe – wyszedł z nieodwracalnej śpiączki. Dowiedziałam się, że ubezpieczyciel prowadzi – cytuję – śledztwo, wcale nie jest powiedziane, że roszczenie zostanie przyjęte. Po zwróceniu uwagi, że tempo pracy ubezpieczyciela jest oszałamiające, poprosiłam o listę wyłączeń ubezpieczenia. I w tym momencie dowiedziałam się, że jej nie otrzymam, bo nie jestem upoważniona. Wściekłam się, poinformowałam panią, że skoro nie jestem upoważniona, to moja dobra wola jako jeszcze nie spadkobiercy się wyczerpała i ja już im niczego dostarczać nie będę, nie będę odbierać telefonów. Mam dość.

Zamierzam przesłać bankom orzeczenia i liczę, że do końca roku uda się zamknąć te sprawy. Bank Y poproszę jeszcze o kopię wypowiedzenia ubezpieczenia przez mojego tatę. Jeżeli jej nie otrzymam, składam sprawę do Sądu. Obiecuję to.

Natalia