W obliczu spraw ostatecznych – ciemna strona szpitalnych reguł

Czy ktoś z Państwa zastanawiał się nad tym, ile czasu może przebywać chory w szpitalu? Wydaje się jasne, że do momentu wyleczenia lub podleczenia w zależności od przypadłości. Ale jak to wygląda na oddziale intensywnej terapii?

W momencie przyjęcia taty na oddział, już sześć tygodni temu, najwięcej o oddziale i panujących na nim zasadach powiedzieli nam bliscy innych chorych. Lekarz prowadzący ograniczył się do przekazania komunikatu o stanie zdrowia chorego – poinformował nas o tym, że nie ma dla taty nadziei na korytarzu w obecności obcych ludzi, rzeczowo wyliczył oddziałowe reguły. Tyle.

Na oddziale intensywnej terapii informacji udzielać może tylko ordynator lub lekarz dyżurny, pielęgniarka nie może nawet odpowiedzieć na pytanie, czy chory ma gorączkę. W przeciągu tych kilku tygodni nauczyłam się, że pytać (jeżeli wiemy o co) należy tylko, gdy coś się radykalnie zmienia. W sytuacji mojego taty lekarze uznali, że nie mają już nic do dodania i najzwyczajniej w świecie unikają kontaktu z nami. Gdy próbowałam po raz pierwszy zapytać panią ordynator, czy poświęci mi chwilę – chciałam dowiedzieć się, co robić dalej, czy mamy coś samodzielnie organizować dla taty, czy należy to do szpitala, to usłyszałam: nie mam teraz czasu, idę badać pacjentów. Dodam tylko, że było to w czasie, w którym można było pytać o sprawy pacjentów. Poczułam się wtedy podle, jakby mój tata, też pacjent, nie był godny uwagi pani doktor. Tata przecież wegetuje. Podobnych sytuacji było kilka. Nie chcę do nich wracać, bo czuję, że wzrasta mi ciśnienie. Informacje o moim tacie i dalszych krokach zdobywałam poprzez znajomych lekarzy. Gdyby nie oni, nic nie wiedziałabym o tacie. A tata, mimo że znajduje się w określonym stanie, każdego dnia wygląda i ‘czuje się’ inaczej.

Bliscy innych pacjentów wspominali, że na tym oddziale można być tylko miesiąc. Pani ordynator poinformowała nas w międzyczasie, że tata będzie przechodzić próby samodzielnego oddychania – respirator będzie wyłączany. Jeżeli podejmie oddychanie, to zostanie przeniesiony na inny oddział. Próby zakończyły się niepowodzeniem. Tata jest pod respiratorem.

Na początku minionego tygodnia zapytałam lekarza prowadzącego o plany wobec taty. Usłyszałam, że możemy go zabrać do domu lub poszukać dla niego specjalistycznego ośrodka. Leczenie już się skończyło, nie ma potrzeby tu leżeć. Z grzeczności skontaktowałam się z ośrodkiem, zadeklarowałam chęć przeniesienia tam mojego taty, gdy zwolni się miejsce. Uprzejma pani wyjaśniła mi wszystko w tej materii, zaproponowała kontakt z oddziałem. Od następnego dnia lekarz prowadzący, który dotąd nie miał nam nic do powiedzenia, nachodził nas przy łóżku taty i między innymi z radością oświadczył, że po zabiegu podłączenia odżywiania dojelitowego, który będzie w najbliższych dniach, tata będzie gotów do wyjazdu. Stan taty, krytyczny, nie ma tu nic do rzeczy. Lekarz doszedł do wniosku, że czas najwyższy zwolnić to łóżko. Moja mama była bliska zejścia. Ja osiągnęłam stan graniczny, już od jakiegoś czasu funkcjonowałam na awaryjnym zasilaniu, ale teraz członki odmówiły mi posłuszeństwa. W poniedziałek, po zabiegu taty, rozmowie z jego lekarzem rodzinnym na temat sytuacji, wizycie w szpitalu, byłam się, że się po prostu przewrócę.

W poniedziałek miałam szczęście nie trafić już na lekarza prowadzącego tatę, ale innego, który także pracuje – jak się zorientowałam – w specjalistycznym ośrodku, do którego w kolejce oczekuje mój tata. Zapytałam o to, czy uważa, że stan taty pozwala na transport gdziekolwiek, bo takie są plany. Pan się uśmiechnął, powiedział: proszę się teraz nad tym nie zastanawiać, tam i tak nie ma na tę chwilę miejsc (jest tam 7 miejsc dla osób niewydolnych oddechowo), wie pani zapewne, jak tam zwalniają się miejsca…

Gka 23-25.10.12r. jesienne obrazy 036bJestem spokojniejsza. Mój tata odchodzi, chciałabym, by miało to miejsce w ciszy, nie gdzieś w karetce, w drodze do ośrodka opiekuńczego.

Natalia