W moim jeżyckim fyrtlu – wspomnienia

W październiku w ramach rocznego projektu „Jeżyce – literacki fyrtel Poznania” odbyły się warsztaty dziennikarskie pt. „Jeżyce w sztambuchu”, po których seniorzy tworzyli osobiste wspomnienia związane ze swoją dzielnicą. W sumie na konkurs wpłynęło 9 prac. Wszystkie zostały nagrodzone przez Bibliotekę Wojewódzką. Swoje nagrody przyznała redakcja „My60+”, która była partnerem projektu. We wcześniejszym wpisie opublikowaliśmy wspomnienie Michała Gryczyńskiego pt. „W moim jeżyckim fyrtlu”, które zostało nagrodzone przez naszą redakcję. Wyróżniliśmy także utwór ,,Porodówka”.

Porodówka
Mirka
Wiekowa kamienica przy ulicy Poznańskiej. Tu mieszkam. Od urodzenia. Czyli 79 lat. Był rok 1943. Trwała wojna. Życie toczyło się mimo nalotów, łapanek, walki, huku spadających bomb i wszechobecnego strachu. Właśnie dziś rano,  14 maja, bomba uderzyła w nasz dom. Ludzie schronieni w piwnicy z niepokojem myśleli co dalej… . I wtedy, na przekór koszmarnej rzeczywistości, przyszłam na świat. Babcia opowiadała mi dużo później, że nieustannie kwiliłam, z głodu, bo mama nie miała pokarmu. W piwnicy były jakieś pyry. Babcia w garnuszku ugotowała jedną a właściwie rozgotowała ją na miazgę i nakarmiła mnie dwoma łyżeczkami tej papki! Przestałam płakać. Jak to się stało, że taka papka przeszła przez gardełko noworodka?, że się nie zakrztusiłam?, nie udławiłam?, nie umarłam??? Jakiś chyba  cud wojennych dzieci, które rządziły się innymi, swoistymi prawami. Jakaś przeogromna wola życia pomimo wszystko…. I może to sprawiło, że mamie  naszedł pokarm i dalej piłam tylko jej mleko, jak każdy szanujący się niemowlak.
Wiele, wiele lat później nadal mieszkam przy Poznańskiej. Zmieniło się tu trochę przez ten czas –  przede wszystkim ludzie, sąsiedzi, bo umierają, przeprowadzają się, przychodzą nowi. Zmieniło się podwórze, unowocześniły mieszkania. Jest nowy właściciel kamienicy.
I właśnie ten młody człowiek przyszedł do mnie któregoś dnia i powiada:
– Pani Mirko, proszę mnie oprowadzić, bo Pani zna tu każdy kątek.
Narzuciłam coś na siebie, schodzimy na dół a ja mówię:
– To najpierw pójdziemy na porodówkę.
– Na porodówkę, co Pani mówi? zapytał zdziwiony.
– A tak, tak, bo ja tu właśnie, w tej piwnicy, 79 lat temu się urodziłam…
I opowiedziałam mu wtedy tę niezwykłą historię.

————————————————————————————————————————————————-

Jedno popołudnie na Jeżycach
Stanisław Gorzelańczyk

Działo się to pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. W tym czasie chodziłem do Szkoły Podstawowej nr 43 w Poznaniu,, na ul Stalingradzkiej. Obecnie to Al. Niepodległości. Po szkole, kuzyn Janek przychodził do mnie do domu, żeby wieczorem z ojcem, po pracy, wrócić do Smochowic, gdzie mieszkał. Jednego dnia przyszedł ze swoim kolegą z jednej klasy, któremu było na imię Lechu. Właśnie tego dnia udaliśmy się we trójkę do warsztatu kowalskiego jego ojca. Kuźnia znajdowała się na ul. Św. Floriana i mieściła się na wysokości obecnego budynku mieszkalnego nr 4,6,8. Był to budynek murowany z solidnej cegły, nieotynkowany. W kuźni  było gorąco i panował półmrok. Znajdował się tam miech napędzany mechanicznie,  słychać było jego pracę. W pomieszczeniu były osoby, które miały różne sprawy do załatwienia. W kuźni, oprócz podkuwania koni, wykonywane były różne przedmioty, narzędzia i części mechaniczne do maszyn rolniczych, których było brak w handlu a była potrzeba ich wykonania na nowo, lub naprawienia. Przez warsztat przewijało się wiele osób, które potrzebowały coś do wykonania od kowala. A po zakończeniu zlecenia było w zwyczaju oblać usługę czymś mocnym. Taki był zwyczaj, nie tylko pito alkohol w barach czy  restauracjach.  Spożywanie alkoholu wiązało się z utartą tradycją, będącą po części pozostałością pookupacyjną.                                                                                                                            Zjawiliśmy się u pana Małeckiego, który nam wskazał skrytkę obok warsztatu. W pomieszczeniu tym było mnóstwo butelek po alkoholu. W tym czasie za sprzedaż 3 butelek po wódce, po 1 zł za sztukę, można było już kupić bilet do kina na „Rio Bravo” za 3 zł, najtańszy bilet, tuż przed ekranem. Ten kolorowy western odtwarzano w wielu kinach Poznania.  Pan Małecki powiedział, że możemy je wszystkie zabrać, „będziecie mieli na słodycze”. Była to nie lada gratka dla nas „szczunów” poznańskich. Z radością zabraliśmy się do zbierania butelek, które z braku torby musieliśmy nieść w zagięciu swetrów i koszuli.       W tamtych latach oczywiście nie było żadnych reklamówek. Tak obładowani szkłem, pomału szliśmy do punktu skupu, który znajdował się na ul Kościelnej, blisko kuźni.  Radość była  dla nas ogromna, gdyż za sprzedaż butelek mogliśmy kupić sobie wiele słodyczy.
U zbiegu ulicy Kościelnej i Wąskiej  był się sklep kolonialny, w którym znajdowały się produkty spożywcze i cukiernicze, wytwarzane przez rzemieślników i rolników. Asortyment był jak na te czasy szeroki. Pamiętam z tamtego okresu lizaki płaskie, o kolorze malinowym, wielkości spodka do kawy, a także bezy, białe, bo jeszcze w tamtym czasie nikt ich nie barwił. Były kolorowe gumy do żucia rodzimej produkcji, umieszczone w szklanych, pękatych kwadratowych słojach. Gumę kupowało się na sztuki. Żeby czuć gumę w ustach, trzeba było żuć kilka kulek naraz. W sklepie można było kupić również pyszne drożdżówki, zwane w gwarze poznańskiej „sznekami z glancem”. Ciasto było świeże, czasami przy dostawie jeszcze ciepłe. Pamiętam  też smak oranżady, w kolorze żółtym lub czerwonym, w butelkach zamykanych sprężynowo.  Były to butelki wielokrotnego użycia. Nikt wtedy ich nie wyrzucał, lecz uiszczało się kaucję i można było je w „Kolonialce”, gdyż tak na te sklepy mówiono, – zawsze zwrócić. Oprócz tego było wiele wyrobów rolnych, poczynając od jabłek, ziemniaków, czy kapusty kiszonej, aż po kawę zbożową, paloną, sprzedawaną w torebkach papierowych i puszkach metalowych.
Pamiętam również szklane syfony 1,5 litrowe z grubego szkła. Syfony były napełniane wodą gazowaną. Zbiorniki były graniaste, boki prostokątne, szlifowane a cały syfon wyglądał jakby był wykonany z kryształu. Patrząc pod światło widać było bąbelki z nagromadzonym  gazem w syfonie. Ładnie to wyglądało i widać było czy syfon jest dobrze nabity dwutlenkiem  węgla. W okresie Wielkanocnym  pryskaliśmy się tymi syfonami, gdyż zasięg strumienia wody potrafił lecieć ponad 3 metry. Stąd było to dobre narzędzie do „dyngusa”.
To wszystko stanęło mi jak żywo przed oczami i przypłynęły wspomnienia sprzed lat.

———————————————————————————————————————————————-

Moje Jeżyce
Alicja Lisiak-Osińska

Jeżyce stały się MOIMI JEŻYCAMI w listopadzie 1959 roku, kiedy to wprowadziliśmy się do domu przy ul. Słowackiego. Miałam wtedy cztery lata, ale doskonale pamiętam pierwsze wrażenia z nowego przestronnego mieszkania: brudne ściany, jasne plamy w miejscach gdzie kiedyś wisiały obrazy, a w nocy wypełzające z zakamarków tabuny pluskiew… Tata długo z nimi walczył nim udało się je wyeksmitować do owadziego nieba czy może raczej piekła, z uwagi na ich krwawą działalność.
Najbliższe otoczenie budynku było urokliwe: mini ogródeczek z irysami, dwoma karłowatymi brzózkami rosnącymi jedna przy drugiej i krzakami bzu na tyłach. A wszystko to ogrodzone kutym płotem na podmurówce. Zresztą podobne ogródki z pięknymi ogrodzeniami otaczały inne posesje w okolicy. Było tak mniej więcej do połowy lat sześćdziesiątych kiedy to jakaś szalona przewodnicząca Rady Dzielnicowej wpadła na pomysł rozebrania wszystkich tych świadectw przedwojennego kapitalizmu. Ogródki powoli zamieniały się w zwykłe trawniki, które z upływem lat stawały się toaletą dla kejtrów różnej maści i wielkości.
Nasze podwórko było miniaturowe. Był tu tylko sztender służący nie tylko do trzepania dywanów ale i do zabawy gzubów wieszających się tam jak małpy. Obok trzepaka stał duży wiklinowy kosz na obierki i suchy chleb, po które to odpady przyjeżdżał wozem konnym chłop. Od czasu do czasu po ,,kocich łbach” jezdni stukały kopyta koni węglarzy, szmaciarzy a czasem dorożkarzy.
Do przedszkola posłano brata i mnie do Domu Tramwajarza. Mieściło się ono w suterynie, a plac zabaw przedszkolaków znajdował się w nieistniejącym już ogrodzie przy ul. Sienkiewicza (aktualnie jest tam blok mieszkalny).
W Sali Amarantowej Domu Tramwajarza co tydzień odbywały się próby orkiestry dętej pracowników MPK.
Ich muzyka rozbrzmiewała na naszej ulic każdego pierwszego maja, kiedy to gromadzili się przed pochodem.
Na ul. Kochanowskiego w budynku między Słowackiego a Sienkiewicza stacjonowali czerwono armijni  oficerowie, co stanowiło dla nas swego rodzaju egzotykę.
W kamienicy obok Urzędu Rady Dzielnicowej po schodkach na dół był mały sklepik spożywczy zamieniony później w magiel.
Do kiosków Ruchu biegało się po prasę odkładaną do specjalnych imiennych teczek. Były to: Express Poznański, Głos Wielkopolski, Miś, Świerszczyk, Świat Młodych ( zmieniało się to w miarę dorastania).
Wróćmy jeszcze do naszego domu i jego mieszkańców. Wielu sąsiadów doskonale pamiętam mimo, że dawno odeszli… Szczególną estymą darzyłam małżeństwo dozorców, a zwłaszcza ich suczkę Psotkę.
Często też odwiedzałam mieszkanie właścicieli kamienicy. Mieli pięknego czarnego owczarka węgierskiego puli i kota syjamskiego. Kot był raczej dzikawy i uciekał na piec, ale z psem Boy`em wyprawiałam istne harce.
Byli też właścicielami bodaj pierwszej warszawy w okolicy…
Od babci J. pani wyżej wymienionych stworów, dostałam prawdziwy materacyk, poduszkę i pikowaną kołderkę do mojego pięknego wózka dla lalek. Byłam w siódmym niebie.
Gdy byłam starsza chadzałam do babci J. na południową kawę, oczywiście jak nie miałam zajęć na uczelni. Ona też opowiadała mi o przedwojennych Jeżycach. Wiele pozapominałam ale mówiła, że na Kochanowskiego gdzie była ubecja, mieścił się luksusowy dom spokojnej starości. A w co zamieniła go komuna?
Jeszcze moja córka często  odwiedzała babcię a i babcia kiwała jej z okna wychodzącego na ogródek sąsiadującego z nami przedszkola, gzie uczęszczało moje dziecię.
Innym sąsiadem zamieszkałym u nas pod koniec lat sześćdziesiątych był późniejszy pierwszy sekretarz K.W. Jerzy Zasada. Jako sąsiad był bardzo dobrym człowiekiem. Pomagał przy wnoszeniu zakupów, węgla z piwnicy… U niego jedliśmy pierwszy raz kawior i piliśmy prawdziwego szampana. No ale to było dużo później…
Pamiętam piękne smukłe włoskie topole rosnące wzdłuż ulicy. Uwielbiałam na nie patrzeć gdy za jakieś przewinienia stałam za karę w kącie. Natomiast przy placu Asnyka nadal są kwitnące na różowo głogi. N tymże placu w zimie było wylewane lodowisko, gdzie nauczyłam się jeździć na łyżwach.
Inne wspomnienie to Rynek Jeżycki i  baby sprzedające często prosto z koszy jaja, warzywa, owoce smakujące swoim smakiem choć nie zawsze były piękne jak te dzisiejsze z marketów. A jak się nie miało pieniędzy można było kupić jabłka wykrawki lub w słoiku jajka stłuczki. A i o cenę produktów można się było potargować… Na murkach szaletów rozkładali swoje dzieła garncarze: dzbanki, doniczki, makutry i inne przedmioty.
A prywatny sklepik p.Dudzika z najsmaczniejszymi bułkami na Jeżycach! A skoro o wypiekach- przed wszystkimi świętami nosiło się do piekarni blachy z własnym ciastem do wypieku. Przed piekarnią na ul. Dąbrowskiego ustawiały się kolejki. Zresztą tak jak i wtedy gdy piekarz wnosił kosze ze świeżym gorącym chlebem. Był pyszny. Oczywiście chleb, nie piekarz.
Opowieść mało składna ale tyle wspomnień ciśnie się do głowy, jedne wypierają drugie i nie sposób nad tym zapanować… Zwłaszcza, że mam wykształcenie techniczne.
I na zakończenie – jakież było moje zaskoczenie i radość, gdy w książce ,,Głodny” A.A. Łuczak opisał wojenne  wizyty u Niemca i, wtedy jeszcze nie moje, mieszkanie.

————————————————————————————————————————————————-

O Jeżycach wierszem
Katarzyna Gorzelańczyk 

Jeżyce – miła, ciekawa i piękna dzielnica,
to „nasz” Poznań – Wielkopolski stolica.
Kamienice są tu ładne, zabytkowe,
wystarczy tylko w górę zadrzeć głowę
i można podziwiać z prawej i lewej strony
piękne secesyjne rzeźby i frontony.
Ornamenty, wieżyczki,
winorośle i różyczki –
– urok i charakter domostwom nadają
a codzienni przechodnie – sztukaterię podziwiają.

Stare ZOO – to miejsce o prawdziwej duszy,
Każdy Poznaniak  na pewno się wzruszy
pamięcią o wiekowej Kindze, uroczej słonicy,
czy też robiąc kolejne zdjęcie z wilkiem,
od strony  Bukowskiej ulicy.
Zwierząt tu została garstka całkiem mała,
za to dzielnica ogród i bezpłatny park zyskała.

Przy kawie Jeżyczanie ciągle roztrząsają
skąd właśnie nazwę taką na dzielnicę mają,
czy to od malutkiego, kolczastego zwierza
z przesympatycznym pyszczkiem – jeża?
Czy może od nazwiska, albo od imiona,
wszak św. Jerzy godzien jest miana patrona.
A może od jerzyków, co zwinnie szybują nad głowami,
jak jaskółki, goniąc chmary komarów pod chmurami?

W secesyjnej, urokliwej kamienicy,
pod numerem piątym, na Dąbrowskiego ulicy
przybytek kultury się mieści,
– to Teatr Nowy, przenosi nas, gdy tam zajdziemy
w zaczarowane, spektaklowe opowieści.

Trzydzieści numerów dalej, po drugiej stronie ulicy,
jest kino studyjne Rialto – wizytówka naszej dzielnicy.
Tam, X Muza ma dobre filmy, klasyki i różne nowości,
dla stałych mieszkańców Jeżyc oraz miłych gości.

Są szkoły i przedszkola, żłobki i szpitale,
z historią gdzieś w tle, albo bez niej wcale,
jak na przykład Nobel Tower, wieżowiec ażurowy
zaledwie ośmioletni, zupełnie więc młody.

Jeszcze młodszy, bo pięcioletni jest wieżowiec „Bałtyk”,
przy Rondzie Kaponiera, na miejscu kultowego kina.
Olbrzymią falę tsunami wielu osobom przypomina.
Ach! – ileż w tym tsunami dynamizmu i siły –
– zachwycała się pewna dziewczyna.

Jest klimatyczny Dom Tramwajarza
z piękną Amarantową Salą,
która służy różnym występom i balom…
Ten Dom miasto sprywatyzować chciało,
ale grupa – kilkanaście osób – się zbuntowało.
I razem z Radą Osiedla, DT wybronili,
by wszyscy mogli z niego korzystać od tej chwili.

Bo Rada Osiedla Jeżyce prężnie czas jakiś działała
i również właśnie to wtedy, onegdaj,
Izba Pamięci Jeżyc powstała.
Jest ona w 36 Podstawowej Szkole
na górze, w pięknej wieży, nie na dole.

Przy Jackowskiego działa Jeżyckie Centrum Kultury,
które chętnych zaprasza w gościnne swoje mury.
Wiele się tu dzieje: koncerty, wystawy, spotkania…
Jest dla seniorów czas rzeźbienia w glinie i poezji pisania.
To świat pełen magii, wręcz zaczarowany
przyjazne są Starej Prochowni ściany.

W czwartkowe popołudnia Jeżycki Klub Seniora
w JCK na spotkaniach się zbiera.
Biblioteka na Prusa też czasem dla seniorów
coś zorganizuje i swoje podwoje otwiera.

Jeżyce – to również rynek nasz kolorowy,
gdzie ogrom warzyw, kwiatów i owoców
przyprawić może o zawrót głowy.
Zdrowe są i smaczne jarzynki o każdej roku porze,
do wyboru i koloru kupić każdy może.

Klimatyczne knajpki, sklepiki i piekarnie,
przytulne cukierenki, aromatyczne kawiarnie,
– zachęcają, by zajrzeć na deser czy obiadek,
można też zakosztować różnorodnych przystawek.

Tu jest też kościół Serca Jezusa i św. Floriana,
cały dzień jest otwarta mała, boczna brama,
podziwiać można wystrój i neoromańskie mury,
wzniesione z cegły czerwonej od dołu – do wieży, do góry.

To tu się urodziłam, tu na studia powróciłam.
Na Dąbrowskiego zamieszkałam, pracowałam
i męża poznałam.
Tu urodziły się i wyrosły nasze dzieci
i tu słońce dla nas wciąż świeci.
I żadna inna dzielnica nie jest mi tak bliska,
bo Jeżyce –  to miłość i ciepło domowego ogniska.

————————————————————————————————————————————————-

 Wspomnienia z przeżytych lat juniora do lat seniora
Ryszard Małecki

Moje przeżyte lata z młodości wspominam z przyjemnością i radością podczas spotkań z kuzynostwem i kolegami z szkolnych lat.
Urodziłem się na wsi na Pomorzu. Tam były piękne, malownicze widoki – krajobrazy po starej Pradolinie Rzeki Wisły. Dom rodzinny znajdował się na pagórku z pięknym widokiem na pływające statki i żaglówki na Wiśle, które można było oglądać z domu rodzinnego. Dom był usytuowany na trasie głównej szosy między Bydgoszczą a Gdańskiem. Na brak widoków i różnych atrakcji nie narzekaliśmy. Często siedząc na skarpie szosy oglądaliśmy różne samochody, a najpiękniejszy widok był przejeżdżających taborów cygańskich. Były to kolorowe wozy ciągnięte przez konie. Oprócz pól uprawnych na pagórkach – zboczach rosły drzewa iglaste i liściaste w formie nowo posadzonego lasu. Wszystkie pory roku miały swój urok. Z podwórka do lasu prowadziła aleja drzew owocowych. Rosły tam wiśnie szklanki, czarne wiśnie i czereśnie. Owoców było dużo, ale nieraz chodząc na skróty z szkoły do domu to lepiej smakowały nam z drzewa od sąsiada. Takie robiliśmy psoty.
Mieliśmy na jednym zboczu wygrzebaną małą jaskinię w piasku gdzie mogliśmy się bawić z rodzeństwem lub kolegami. Letnią porą na wakacje przyjeżdżało do nas kuzynostwo z Poznania i było jeszcze weselej. W czasie żniw była fajna zabawa i losowanie, kto będzie zbierał snopki zboża i ustawiał mendle – sztygi, tak mówiło się na Pomorzu, albo pomagał wiązać snopki powrozem z słomy. Najbardziej nam smakowało przynoszone na pole w czasie żniw jedzenie na świeżym powietrzu, a dopisywał nam apetyt. Nieraz było nas około dziesięć osób. Mama nieraz nie nadążała robić nam kanapek. Najbardziej nam smakował chleb wiejski pieczony w domu, posmarowany swojskim smalcem i do tego chodziliśmy po krzaczki porzeczek. Jak nam się znudziły zabawy na podwórku, to chodziliśmy w sezonie na poziomki, maliny leśne lub jeżyny.
W okresie jesiennym pamiętam czas wykopków  ziemniaków. Parę razy byliśmy zabierani z zajęć lekcyjnych w szkole i jechaliśmy ciągnikiem z przyczepą na wykopki pegeerowskie. Tam zbieraliśmy do koszyków ziemniaki wykopane kopaczką i trzeba było je pozbierać na przyczepę. Kosze wysypywał starszy pan i za zebrany koszyk nam dawał kartki za co było po skończonej dniówce losowanie i otrzymywaliśmy nagrody lub szkoła pieniądze, które były przeznaczone na wycieczkę klasową. Jesienna pora roku była bardzo ładna. Na pagórkach i wzdłuż szosy ładne kolorowe drzewa i było gdzie chodzić na grzyby, co bardzo lubiłem zbierać. Miałem swoje miejsca na szukanie grzybów i nigdy pusto do domu nie wracałem. Jesienną, dżdżystą pogodą nie przejmowaliśmy się. Do szkoły chodziliśmy nieraz na skróty zjeżdżając z pagórków na tornistrze i książki było trzeba wysuszyć i tornister umyć, a nieraz za karę poplamiony zeszyt przepisać. Droga do szkoły była asfaltowa około dwóch kilometrów, a na skróty niecałe 1500 metrów. Po skończonej szkole podstawowej złożyłem egzamin do Szkoły Ogrodniczej w Bydgoszczy i zamieszkałem w internacie. Było tam fajnie. Internat i szkoła były położone nad rzeką Brdą, niedaleko Klubu Wioślarskiego w ładnym parku przyległym do szkoły. W internacie trafiłem na zgraną paczkę kolegów, i była zgoda i wesoło. Mieszkaliśmy po sześć osób na pokoju, łóżek piętrowych jak w wojsku nie było. Ale codziennie rano Pani Kierowniczka Internatu sprawdzała porządek przed śniadaniem na stołówce. Po obiedzie był czas wolny, a o szesnastej godzinie była nauka własna.
Podczas nagrywania tych programów na terenie Targów zostałem potrącony przez ciągnik RS-19, który niespodzianie znalazł się na planie nagrywania. Przez ten wypadek doznałem pęknięcia podstawy czaszki i ocznego wylewu krwi. Około miesiąca po tym wypadku byłem podleczony w Szpitalu im. Strusia. Następnie na życzenie moich rodziców zostałem przetransportowany na dalsze leczenie do Bydgoszczy na Oddział Okulistyczny i Laryngologiczny. Tam się poddałem różnym badaniom, jako królik doświadczalny na pobudzenie nerwu wzrokowego, co przyniosło rezultat, że widziałem z początku światło, a następnie po dłuższym czasie kontury. W czasie badań bardzo ucieszyłem się, jak jeden z Profesorów konsylium powiedział: „Jak już odróżnisz krowę od człowieka, to więcej Ci w oczach nie będziemy broić”. Następnie leżąc na Oddziale Laryngologicznym uczyłem się chodzić. Stwierdzono uszkodzenie błędnika. Sam nigdzie nie mogłem bez wózka Sali chorych opuszczać. O tyle miałem tam aż za dobrą opiekę z strony sióstr oddziału, bo Ordynator miał to same nazwisko jak ja i myślały, że jestem krewnym Profesora. Także od wypadku około trzech lat przechodziłem rehabilitację i kontrole na oddziałach szpitala w Bydgoszczy i Gdyni. Po skończonym leczeniu, aby się nie nudzić w domu podjąłem pracę w Spółdzielni Inwalidów Sinpo na Jeżycach, gdzie miałem z domu blisko do pracy. Pracowałem jako słabowidzący na montażu przewodów elektrycznych do sprzętu AGD. Praca na dużej hali  była przyjemna i człowiek zapominał tam o chorobie i czułem się dobrze wśród podobnych ludzi z takimi schorzeniami. Nieraz mnie i innych kolegów z Sali produkcyjnej i biur denerwowały chrapiące głośniki z radiowęzła. Sam się zgłosiłem do Rady Zakładowej i Pana Prezesa Spółdzielni, że podejmę się naprawy i usunięcia usterek w Radiowęźle. Otrzymałem zgodę, dostałem potrzebne mi materiały i nowe przewody do naprawy. Było trochę spaceru po trzech kondygnacjach budynku produkcyjnego i przeglądzie około stu głośników, oraz radioli. Ale ta praca mi się podobała zgodnie z zamiłowaniem. Dzięki temu otrzymałem dokształcenia się i zdałem egzamin przy Politechnice Poznańskiej na Mistrza Elektroakustyka. Miałem możliwość, w nagrodę, prowadzić różne urządzane festyny i zabawy na terenie zakładu, oraz ośrodku wypoczynkowym w Chybach. Wyjazdy zespołowe dały mi zapomnieć o przeszłości. Obsługiwałem w Auli Uniwersyteckiej, Zamku, Pałacu Kultury i Arenie. Tam, na wyjazdach z kolegą Leonem M., poetą, stworzyliśmy duet słowno-muzyczny. Zwiedziliśmy dużo szkół, bibliotek, Domów Dziecka w całym kraju. Nasz duet polegał na tym, że kolega recytował swoje wiersze lub poezję, a  ja żeby dzieci nie zanudzić literaturą, to robiłem przerywniki muzyczne na różnych harmonijkach ustnych, których w moim zbiorze, otrzymanych z nagród i od znajomych, mam ponad setkę. Miałem również okazję bić wspólnie z muzykami w Zamku rekord Guinessa, oraz z konkursu w Gdańsku otrzymałem Złotą Harmonijkę.
Dość tych różnych opowiadań. Nie żałuję, że moi rodzice kupili tu, w Poznaniu, tą nieruchomość gdzie obecnie mieszkam. A są to Jeżyce. Tu na Jeżycach były wśród ładnych kamienic wkomponowane stare wiejskie domy podobne jak mieszkałem na Pomorzu. Pamiętam jak z Pętli na Ogrodach odwiedzaliśmy kolegę. Na Smochowice jeździły trolejbusy i takie same były w Trójmieście. Jeżyce jest zwarta i ładna dzielnica. Są różne sklepy, piękny Rynek Jeżycki, gdzie można nabyć świeże owoce i warzywa. Dojazd na Jeżyce jest bardzo dobry. Mamy piękny Ogród Botaniczny z różną roślinnością z całego świata, którym opiekują się specjaliści Ogrodnicy i Studenci Akademii Rolniczej w Poznaniu. Po zwiedzeniu Ogrodu Botanicznego z Pętli tramwajowej Ogrody mamy dobre połączenia autobusami Komunikacji Miejskiej, a wszystkie połączenia w różne kierunki miasta i okolice podmiejskie. Jadąc tramwajem ulicą Dąbrowskiego mamy nowe budujące się osiedla mieszkaniowe po byłych zakładach pracy jak: Wiepofama, Spedytor firma robiąca usługi transportowe w całym kraju.
Pamiętam zapachy świeżych wypieków pieczywa i aromatu kawy z byłej Goplany. Na dzielnicy Jeżyce było kilka domów starej budowy- gospodarczych przypominających mi z moich rodzinnych stron. Jadąc dalej z ulicy Kraszewskiego mamy na ulicy piękny park z placem zabaw dla dzieci w Starym ZOO. Tam można miło spędzić czas z wnukami zwiedzając pawilony i wypić dobrą kawę z ciachem lub lody.
Dzielnica Jeżyce jest łatwa do zwiedzania. Są ładne budynki, a ulice są nazwane naszymi pisarzami i poetami. Na ulicy Szamarzewskiego jest Kościół przypominający mi sten sam styl budowy jaki miałem w dzieciństwie na Pomorzu. Równoległa ulica jest Jackowskiego, na której były kiedyś Zakłady Odzieżowe po których powstaje nowe osiedle mieszkaniowe. Naprzeciwko Starostwa Powiatowego, My Seniorzy, Jeżyczanie mamy w Starej Prochowni Centralny Dom Kultury. Poprzednio korzystaliśmy z Domu Tramwajarza przy ulicy Słowackiego, ale w związku z remontami przenieśliśmy się do Prochowni. Jest tu fajnie, wesoło i przyjemna obsługa i dobra organizacja. Pan Karol wraz z Szefem Kultury bardzo o nas, Seniorów, dbają. Mamy organizowane różne zajęcia w zależności od zdolności i upodobania. Często mamy organizowane rożne spotkania z różnymi ciekawymi ludźmi i organizowane wycieczki po zabytkach Poznania i kraju z przewodnikiem. Fajne są zabawy przy dobrych zespołach muzycznych. Co czwartek spotykamy się jako Klub Jeżyczanie. Wspominamy stare czasy i nowe przy smacznej kawie i ciachu i herbacie. Dużo zawdzięczamy Panu Karolowi i Jego załodze za smaczne posiłki konsumowane po zajęciach lub imprezach. Nigdy smutni i głodni nie opuszczaliśmy Naszej Prochowni, za co jeszcze raz jako Senior bardzo dziękuję za spędzany mile czas. Wszystkim Organizatorom i miłym Paniom z Biblioteki przy ulicy Prusa.

Dziękuję za wskazówki i pomoc, że mogłem napisać kilkanaście wierszy i ten reportaż, a mój tomik o Janie Pawle II dodał mi ochoty do dalszego pisania w zależności od różnych okoliczności za co miłym Paniom Bibliotekarkom bardzo dziękuję.

———————————————————————————————————————————————-

Migawki z Jeżyc
Barbara Mleczak

Nie jestem rodowitą poznanianką, ale urodziłam się  w Wielkopolsce.
Z Jeżycami wiążą się moje najważniejsze wspomnienia. Były to lata 1980-1999. Pierwsza praca w Poznaniu na ul. Kochanowskiego 17 A. Stan wojenny 13 grudnia 1981 roku. W wigilię grudniową i nie zapomniałam tego dnia do końca życia, pracowałam w kasynie nr 1, wtedy przy ul 27 Grudnia, pakując paczki dla oddziałów ZOMO. Wróciłam późno do domu około godziny 20:00 i z tego co było przygotowałam moją pierwszą kolację wigilijną. Wszystko było na kartki i produkty trzeba było zdobywać. Naszemu życiu towarzyszyły wciąż nieustające kolejki wraz z godziną policyjną, do której były dostosowane spotkania towarzyskie a była nią godzina 22:00.
W czerwcu 1982 roku urodziłam córkę Natalię  w szpitalu im. Raszei przy ul. Mickiewicza. Jej przyjście na świat wiązało się z zabawną historią. Rodzina w pierwszym momencie otrzymała wiadomość i cieszyła się  narodzinami syna. Po paru godzinach zostało to sprostowane, że jednak była to córka.
Chrzest jak i komunia odbyły się w kościele św. Jana Vianey na Sołaczu.
Do 3 roku życia Natalia, była najważniejszą dla mnie osobą wychowywała się w domu. Najpierw były to 3 miesiące urlopu macierzyńskiego a później 3 lata urlopu wychowawczego. W tych latach zaprzyjaźniłam się z jej chrzestną a moją sąsiadką ,absolwentką Akademii Sztuk Pięknych ,Kasią.
Od 3 roku życia Natalia uczęszczała do Przedszkola Promyczek przy ul. Dojazd, które istnieje do dzisiaj. Ja podjęłam  przerwaną pracę , siedziba tym razem została zmieniona i dojeżdżałam na ul. Strzałkowskiego 15 A. Natalia przed godziną 7:rano była w przedszkolu , a ja autobusem linii 64 jechałam do pracy , wysiadając na przystanku na ul Kościelnej , naprzeciw kościoła. Przystanek istnieje do dzisiaj w tym samym miejscu. Pracowałam najpierw jako starsza księgowa, później jako st.. inspektor ds. kadr i zaopatrzenia oraz zbytu. Spóźnienia  nie były tolerowane .Przed każdymi drzwiami w biurze była wycieraczka, a gdy lista obecności nie została zabrana przez kadrową dokładnie o 7:00 rano , Dyrektor wchodząc ,przy niepodpisanych nazwiskach stawiał tzw. ”krzyże”. Trzy w miesiącu pozbawiały nas 10% premii. Wracałam z pracy tą samą liną, która istnieje do dzisiaj z ul. Kościelnej obok charakterystycznego budynku, w którym zmieniały  się firmy. Jedną z rozrywek , które nam zapewniało wrażenia, szczególnie małym dzieciom było ZOO przy ul. Zwierzynieckiej, które istnieje do tej pory. Natalia była często do niego zabierana. Letnim miejscem wypoczynku było jeziora Rusałka, bardziej wtedy naturalne niż dzisiaj.
mleczak1Miejscem spacerów był Park Sołacki. W 1999 roku wyprowadziłam się z Jeżyc a to miejsce cały czas towarzyszyło mi w kolejnych etapach mojego życia. Charakterystycznym budynkiem była w czasach komunistycznych Restauracja Piracka. Zapamiętałam z wewnątrz sali półmrok i wszechobecne sieci rybackie. Dzisiaj jest to restauracja o nazwie „Port” oraz dekoracje nawiązują  do historii i tradycji tego miejsca. Park Sołacki odwiedzałam często. Była i jest tam Przychodnia Lekarska, z tą samą niezmienną moją Panią Doktor Alicją od ponad 30 lat.
Lubiłam wykonywać fotografie zmieniającego się parku. Załączam kilka z nich  do moich wspomnień.

 

 

mleczak

mleczak2

 

 

 

 

 

 

 

 

————————————————————————————————————————————————

 Ulica
Roman 

W Poznaniu na Jeżycach ulic jest dużo. Jest długa jak Dąbrowskiego i są krótkie. Dla mnie najważniejszą ulicą była Reya, krótka ulica, sześć numerów, stare przedwojenne kamienice. Elewacje niektórych były zaznaczone odpryskami od pocisków trafiających w ściany w czasie działań wojennych.
Kamienice były szare, ale koloru dodawały od wiosny kwiaty na balkonach. W moim domu, w mieszkaniu na pierwszym piętrze, kwitły ulubione kwiaty babci, pelargonie. Zajmowały dużą część balkonu od strony ulicy.

Na Reya parkowały dwa samochody, co umożliwiało mi i kolegom od wiosny możliwość zabawy. Od czasu do czasu przejechał wóz ciągnięty przez konia. Czekałem nadejścia wiosny. Moja ulica zachęcała do zabawy, była bezpieczna. Ulubione gry z mojego dzieciństwa to gonitwa, palant. Dziewczynki rysowały kredą, skakały, dwie kręciły linką a jedna skakała. Bawiące się dzieci na ulicy nikomu nie przeszkadzały.

Na Kraszewskiego był sklep Goplany ze słodyczami. Ja i moi koledzy robiliśmy wyprawy do sklepu po cukierki. Najwyżej cenione były krówki i kukułki, trochę mniej landrynki. Bardzo ceniony był także blok czekoladowy, słodki z kawałkami pokruszonych ciasteczek.

Ci którzy mieli zamożniejszych rodziców, i mieli większe kieszonkowe, kupionymi słodyczami dzielili się z innymi, w ten sposób koledzy z jednej ulicy budowali przyjaźnie, które przetrwały nieraz na długie lata.

Zbliżało się lato. Atrakcją dla dzieci z Jeżyc była pływalnia przy ulicy Niestachowskiej. Szliśmy tam razem zaopatrzeni w kanapki. Pamiętam, jedni mieli z wędliną, a inni tylko chleb ze smalcem. Pływalnia miała trzy baseny, najbardziej płytki dla nieumiejących pływać, średni dla pływających i głęboki wraz z wieżą do skoków. Z upływem czasu, dorastając, zmienialiśmy baseny zaczynając oczywiście od tego dla nie pływających. Dorastając poznawaliśmy dziewczyny przychodzące popływać, a także zaprzyjaźnić się
z chłopakami. Przyjaźnie zapoczątkowane na pływalni, co wiem, także przetrwały lata.

Dzisiaj zdarza się, że czasem przechodzę ulicą mojego dzieciństwa Reya. Ulica specjalnie nie zmieniła się, niektóre kamienice odnowiono, po dwóch stronach ulicy samochody, gdyby chcieć się bawić, to miejsca nie ma. Na pierwszym piętrze mojej kamienicy, gdzie mieszkałem, nie widzę mojej babci opartej łokciami o parapet okna i  patrzącej co na ulicy się dzieje. Upływ czasu zaciera wspomnienia. Niestety, ale część kolegów i koleżanek zmarła, zostali w pamięci.

Czasy tamtejsze, mimo że nie było takich zabawek i przyjemności jak obecnie, były pełne radości
i zostawiły dużo miłych wspomnień, gdzie ważną rolę odegrała ulica Reya.

———————————————————————————————————————————————-

JEŻYCKIE PEREGRYNACJE JANA TYCNERA
Jan Tycner
We wrześniu 2022 roku obchodziłem 50-lecie /złote gody/ pobytu w grodzie Przemysława. Przyjechałem z ziemi pałuckiej z Kcyni. Tam po ukończeniu Liceum Ogólnokształcącego im. Karola Libelta wybrałem się do Poznania na studia. Miasto jak i Wielkopolska stały mi się przyjazne do dziś. Wszak od 42 lat mieszkam na Ratajach to również spędziłem dobre chwile na Jeżycach.
W 1968 r. po raz pierwszy przyjechałem ze szkolną wycieczką do Poznania. Wiadomo Stary Rynek, palmiarnia i oczywiście Stare ZOO. A  jak ZOO, to zdjęcia przy rzeźbie konia (mam do dziś w albumie). Później przyjeżdżałem z ojcem Brunonem w odwiedziny do wujostwa na ulicę A. Asnyka. Poznań wtedy stał się moim marzeniem pobytu na przyszłość. I marzenie się spełniło. Kto by przypuszczał, że kiedyś będę przez 19 lat pracował w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej i Centrum Animacji Kultury przy ulicy B. Prusa? Ale o tym później. Pierwsze moje artystyczne prezentacje odbywały się na deskach Domu Kultury Tramwajarza. Brałem udział w konkursach recytatorskich. Przypominam sobie, że mówiłem wiersze A. Mickiewicza i J. Słowackiego. Tamże występowałem również w roli konferansjera i (uwaga!) jako model prezentując ubrania Mody Polskiej . Tak, tak byłem kiedyś młodszy i szczuplejszy (śmiech). Później chodziłem do Kina „ Amarant’’, które po ośmiu latach zamknięto w 2010 r. Po przyjeździe do Poznania w 1972 r. pierwszy mój pobyt był w kinie  „Rialto’’. Pamiętam , że był to wzruszający i piękny film pt. „ Love story’’. Dzisiaj oglądam filmy w „Rialto’’ w ramach Filmowego Klubu Seniora. Polecam! Interesujące filmy i prelekcje.
Po otwarciu w 1984 r. Mieszkania – Pracowni Kazimiery Iłłakowiczówny przy ulicy Gajowej byłem i jestem częstym gościem. Przy ulicy R. Strzałkowskiego mieszkała kiedyś Łucja Danielewska. Przyjaźniliśmy się. W listopadzie przypadają jej 90. urodziny. Za życia K. Iłłakowiczówny , kiedy straciła wzrok pani Łucja była  jej lektorem . Czytała codzienną prasę i książki.
Któż  nie bywa na Jeżyckim Ryneczku? Znam tam panie , z którymi jestem w większości po imieniu. Odkładają specjalnie dla mnie  ulubione przeze mnie  pomidory oraz smakowite kiełbaski. ( śmiech). Na Boże Narodzenie kupuję choinkę tylko z Rynku Jeżyckiego.  Od czasu do czasu bywam w  Restauracji „ Karma”.
Do dzisiaj odwiedzam Księgarnię Jeżycką z przemiłą panią kierownik Danusią oraz galerię plastyczną „ Heksa”  przy ulicy I. Kraszewskiego.
Przy ulicy J. Kochanowskiego mieszkała aktorka Teatru Nowego w Poznaniu Kazimiera Nogajówna – Wanat. Ofiarowała mi za życia archiwalne programy teatralne. To kopalnia wiedzy.
Skoro mowa o sztuce Melpomeny to oczywiście Teatr Nowy im. T. Łomnickiego przy ulicy Dąbrowskiego , obchodzący 100. lecie swej artystycznej działalności. To  dla mnie   jedna z  najważniejszych scen w Polsce. Bywam od kilkudziesięciu lat na wszystkich spektaklach. Pamiętam premierę „Opery za trzy grosze’’ B. Brechta  w roku 1974 r. w reżyserii Raula Zermeno i  happening przed budynkiem Teatru. Byłem wtedy młodym człowiekiem zafascynowany aktorstwem , poezją , literaturą  które do dziś dają mi radość życia i poznawania tajemnic ludzkich serc…”
Bywałem i bywam do dziś w Kościele Parafii pw. Najświętszego Serca Jezusa i św. Floriana w pierwszy Dzień Wielkiego Postu w Środę Popielcową . Taką mam tradycję. A i cmentarz przy ul. Nowina nawiedzam , kłaniając się bliskim mi tam zmarłym.
W 2013 r. aktorzy Teatru Nowego zaprezentowali na rynkowych straganach / sic!/ spektakl / warsztaty, pokazy, zabawy/  pt. „ Rynek opowieści Jeżyckich’’. Zabawa była przednia, a zarazem miała charakter edukacyjny. Warto by powtórzyć!
Jak wspomniałem na wstępie mych  „Jeżyckich wspomnień” pracowałem w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu.
Tu miałem możliwość zagrania między innymi ról Bolesława Prusa. W 2012 r. w I Święcie ulicy Prusa – czyli Bolesław Prus w gości prosi’’ oraz w 2022 r. „Pod ramię z Prusem’’ – prezentując fragmenty z „Lalki’’ oraz życia bohatera. Polecam książkę Moniki Piątkowskiej pt. „ Prus. Śledztwo biograficzne’’. Przy ulicy Prusa jest Klubokawiarnia „ Lalka’’.
Na koniec mych peregrynacji  z Jeżyc dedykuję czytelnikom ku zadumie i refleksji strofy Julii Hartwig „Prośba’’ z tomu „ Bez pożegnania’’:

Daj odpoczynek naszym zawiściom,
naszej pogardzie, pretensjom, że dosyć wyniósł nas los.
Daj nam widzenie czyste, niepodejrzliwe.
Przypomnij słodycz dzieciństwa żyjącego przygodą dnia.
Ulżyj winom , których nie śmiemy wypowiedzieć głośno,
Spraw, aby to, co nas przekracza, nie upokarzało nas,
lecz budziło wdzięczność  i zachwyt,
wynagródź tych, którzy dali nam radość
I oczyszczający ból swoją sztuką.