W tym roku mija 75 rocznica trzech masowych zsyłek Polaków na Sybir w 1940 r. Szczególnie do bolesnych przeżyć wracają pamięcią Sybiracy. Pan Marek /właściwe: Marian Macutkiewicz/ jest jednym z nich.
– Wszystko wskazywało – wspomina pan Marek – że moje życie będzie wspaniałe. Ojciec lekarz, znakomite warunki egzystencji, w majątku ziemskim Orlinka w powiecie wileńskim. Chłopcem opiekuje się też niania, która spędza dużo czasu z dzieckiem na spacerach, których wiernym towarzyszem jest także pies. Zasypiając, chłopiec słyszy muzykę dobiegającą z salonu, gdzie jego mama lubi grać na fortepianie. Częste były spotkania z okazji urodzin, imienin. Wszyscy trzymali się razem jak wielka rodzina – znamienite rody litewskie – książęcy ród Giedroyciów oraz polskie Gulbinowiczów, Wołłejków, Sudockich, Strumiłów czy Toczyłowskich. Pan Marek w pamięci zachował obraz wujka Wiktora Koryckiego, brata mamy, porucznika, dowódcy Drugiej Brygady Wileńskiej Armii Krajowej, który przyjeżdżał na pięknym koniu w mundurze z przypiętą do boku szablą.
– Beztroskie dzieciństwo skończyło się w wieku 3 lat, kiedy nadeszła noc 17 lipca 1945 r. Do domu wtargnęli sowieccy żołnierze, wydając krótki rozkaz: „Macie pół godziny na spakowanie”. W bydlęcych wagonach rozpoczęła się podróż w nieznane. Straszna podróż. Tłok, duchota, smród. Umierających z głodu ludzi z wagonów chowano w pobliżu torów.
– Nie lepiej było później – snuje swą opowieść pan Marek. – Naszym nowym miejscem zamieszkania był południowy Ural. Dorośli byli pędzeni do pracy ponad ich siły przy wyrębie lasów i do transportu drewna. Prawdziwa katorga nastąpiła wraz z obfitymi opadami śniegu, które sięgały dwóch metrów. Wielu nie przeżyło, nie byli przygotowani do tych ciężkich prac. Dorośli szli do pracy, a dzieci z dwóch pierwszych klas, szły przez tajgę do oddalonej o 3 km szkoły. Dzieci ze starszych klas miały do pokonania 8 km. Latem dało się wytrzymać liczne niedogodności, ale gdy przyszła zima było znacznie gorzej. Trzeba było brnąć przez głębokie zaspy śniegu, sięgające nieraz dwóch metrów. Straszyły stada wilków, groźne też były rysie, które atakowały z drzew. Głód doskwierał wszystkim. W drewnianych budynkach chowały się przed mrozem również pluskwy i pchły. Nocą spadały z sufitu na leżących w łóżkach ludzi niczym grad drobnych pocisków.
Tak wyglądało prawie 11-letnie życie pana Marka i jego rodziny na nieludzkiej ziemi.
Pan Marek wraz z rodzicami powrócił do wytęsknionej Polski w grudniu 1955 r.
– Nie mogę wymazać z pamięci widoku żegnających nas zesłańców, którym nie dane było cieszyć się z pozwolenia na powrót do Ojczyzny. Widok wyjących z rozpaczy ludzi, którzy musieli pozostać na nieludzkiej ziemi wciąż do mnie powraca – opowiada pan Marek.
Osiedlili się w Poznaniu. Oswajanie się z cywilizacją trwało blisko rok. Przejście przez ulicę pełną aut było mocnym przeżyciem, podobnie niezapomniany pozostaje smak pierwszych polskich jabłek czy gruszek. Pan Marek ukończył Politechnikę, po której pracował w zawodzie inżyniera elektryka.
Obecnie jest wiceprezesem Związku Sybiraków oddziału w Poznaniu. Związek liczy prawie 500 członków, w większości w podeszłym wieku, którzy co tydzień spotykają się, czują się jak w wielkiej serdecznej rodzinie. Związek Sybiraków działa bardzo aktywnie, organizując różne uroczystości, przypominające gehennę Polaków wywiezionych do Związku Radzieckiego, jak i składając hołd nieżyjącym.
Działalność pana Marka Macutkiewicza jest wszechstronna, jest także jednym z najbardziej czynnych członków Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej, uczestniczy w różnych działaniach, m.in. w zbiórkach darów i przewożenia ich do Polaków na Litwie.
Jak sam stwierdza pan Marek Macutkiewicz, obecna jego działalność ma także na celu pomoc ludziom w potrzebie, tak członkom Związku Sybiraków, jak i rodakom na Litwie. Ważnym też zadaniem jest nawiązywanie do historii naszego narodu oraz kultywowanie tradycji z rejonu Wileńszczyzny.
Krystyna Wiśniewska
Zdjęcia – z archiwum rodzinnego
Dane mi było poznać Pana Marka dawno, dawno temu. Był wówczas młodym bardzo rzeczowym, rozważnym, skromnym i niezwykle uczynnym kumplem. W 1969 roku razem kończyliśmy Politechnikę Poznańską. Potem ja wyjechałem do Pleszewa, a Marek (w czasie studiów Marian) pozostał w Poznaniu. Jeśli się nie mylę, to spotkaliśmy się potem jeszcze tylko jeden raz, w maju 1995 roku na zjeździe absolwentów w nie istniejącej już dzisiaj Adrii. Pomimo wielu lat wspólnego studiowania nie znałem wówczas jego trudnej przeszłości, jego i jego rodziny. Dzisiaj tj. 18 maja 2016 dane mi było, dzięki zaproszeniu p. Józefa Bancewicza, spotkać Mariana ponownie, tym razem w kościele na Fredry i przy Pomniku Ofiar Katynia i Sybiru. Chociaż wydawał mi się znajomym, jednak nie potrafiłem źródła tej ewentualnej znajomości w pamięci odnaleźć. Dopiero ten wpis naprowadził mnie na właściwy trop i niniejsze wspomnienia. Tą też drogą pozdrawiam serdecznie obu Panów (Józefa oraz Mariana) i życzę dalszej zaangażowanej pracy na rzecz podtrzymywania pamięci o tamtych trudnych czasach, a także dużo, dużo zdrowia. Edward Kubisz – Pleszew/Poznań
Dopiero teraz trafiłem na możliwość wspólnego zaistnienia po 50 latach z kolegami Marianem Macutkiewiczem i Edwardem Kubiszem! Studiowaliśmy na tym samym roku na Politechnice a tak mało o sobie wówczas wiedzieliśmy. Na szczęście pamiętam ich doskonale i cieszę się na odrobienie zaległości, bo za miesiąc, 7 czerwca 2019 spotkamy się pewnie na uroczystości 50 lecia dyplomu!