Henryk Derwich 50+ – wspomnienie córki

Derwich
Henryk Derwich, popularny niegdyś rysownik „Expressu Poznańskiego”, mój Tato, urodził się w 1921 roku. Zatem 50-latkiem został w latach 70. To był najlepszy okres Jego humorystycznej twórczości zakończony… pierwszym zawałem serca.
Należał do tak zwanego pokolenia Kolumbów ze wszystkimi tego faktu konsekwencjami: był żołnierzem września, rannym w bitwie nad Bzurą, internowanym najpierw przez Rosjan, a potem wysłanym przez Niemców na roboty do Bawarii… Piszę o tym dlatego, że ten czas odcisnął silne piętno na jego życiorysie. Mógł – jak Jego rówieśnik, Tadeusz Różewicz – powiedzieć: „ocalałem prowadzony na rzeź”. Moja prywatna teoria głosi, że Tato „ocalał”, bo… uratowało Go poczucie humoru.
Kreska Derwicha
Poczuciu humoru i umiejętności przekazania go w formie rysunku zawdzięcza również prasowy debiut w tygodniku „At Ease – The Go Devil Weekly Pictorial”, w Ingolstadt, w amerykańskiej strefie okupacyjnej Niemiec. Jego rysunki stały się uniwersalnym językiem w powojennej „wieży Babel”. Później – zbiegiem różnych okoliczności – kontynuował rysunkową działalność w polskich gazetach, na estradach i w telewizji. Jednak tę najbardziej charakterystyczną, rozpoznawalną do dzisiaj kreskę, wypracował właśnie w latach 70. XX wieku.
Oczami dziecka
To czas mojego dzieciństwa, więc opiszę go z pozycji dziecka. Pamiętam, jak dzieci zaczepiały mojego Tatę na ulicy, by im coś narysował. Nigdy nie odmawiał. Kochał dzieci (uzasadniał, że przede wszystkim dlatego, bo napatrzył się na ich cierpienie podczas wojny). Na kilka miesięcy przed Taty 50. rocznicą urodzin przeprowadziliśmy się z Łazarza na nowe, winogradzkie osiedle. I tutaj Tato szybko przestał być anonimowy, bowiem swoimi rysunkami pod szyldem „À propos” w „Expressie Poznańskim” często krytykował budowlane niedoróbki. Ale na ostrzu jego ołówka*, a właściwie piórka redis, którym rysował, znalazły się różne mankamenty codziennego życia w PRL-u. Poza budowlanką, szczególnie często „dostawało się” gastronomii i komunikacji. Śmiech okazał się potężną bronią, a dla mnie rozpoznawalność i krytycyzm Taty były pewnym stresem; bo najczęściej wizyta w sklepie czy kawiarni kończyła się wpisem do książki zażaleń oraz rysunkiem na drugi dzień w „EP”. – Czy ty musisz wszystko krytykować? – dopytywałam już jako zbuntowana nastolatka. Ale z Tatą było też bardzo wesoło. Gdy tylko widział smutek na mojej twarzy, starał się mnie rozśmieszać. Jego popisowym „numerem” była musztra z… miotłą; z powodzeniem zastępowała mu karabin, gdy paradnie „prezentował” przede mną „broń”.
Rysunki pozostaną
Gdy byłam dzieckiem, działalność Taty nie interesowała mnie specjalnie. To była moja codzienność: prasa w domu, rysunki Taty w „EP”, występy na estradzie czy w telewizji (na przykład w programie dla dzieci pod redakcją Marii Stengert „Co to jest?”). Dopiero gdy Go zabrakło (zmarł na zawał serca 13 października 1983 roku) pojawiła się refleksja… Henryka Derwicha już nie ma, ale pozostały rysunki**, które przypominają – nie tylko mnie, ale zapewne wielu osobom 50+ – tamte lata, dzieciństwo lub młodość, życie doby PRL-u pokazane z przymrużeniem oka…
Małgorzata Derwich-Pawela

* według fraszki autorstwa Aliny Zwolskiej: „Zbędny komentarz i wszelkie słówka,/
On nosi pointę w ostrzu ołówka!/ Któż to jest taki, kto u licha?/ À propos: Znacie Pana Derwicha? (Alina Zwolska: Miniatury satyryków)

** Spuścizna po Henryku Derwichu znajduje się w zbiorach specjalnych Biblioteki Uniwersyteckiej w Poznaniu.

Stefania Cholewczyńska-Derwich, żona HD oraz córka – Małgorzata, z wyd. Media Rodzina, na wystawie w Bibliotece Uniwersyteckiej „Derwich A propos”.

fot. Andrzej Mann

Ikonografia:

HD-prywatne
Nasza rodzinka oczami Taty

Rodzinne
…i nasza rodzinka w obiektywie Henryka Matuszewskiego (ale lata 60.)

HD-collage0002
Collage zrobiony przez moją Mamę – z okazji 60. rocznicy urodzin Taty

sklep-pion3