ERA JAZZUjących przeżyć

To prawdziwe święto, że możemy tutaj występować. Dziękujemy Dionizemu Piątkowskiemu i jego współpracownikom za profesjonalne przygotowanie Naszych koncertów – mówili entuzjastycznie artyści zaproszeni na scenę tego legendarnego już nie tylko w Polsce, ale i na świecie Festiwalu Jazzowego. Jakby powiedział jego twórca – najlepszego takiego festiwalu. Wydarzenie zyskało patronat honorowy Prezydenta Miasta Poznania, a sponsorem strategicznym została firma Aquanet.

Festiwal Era Jazzu po raz kolejny udowodnił, że jest zjawiskiem muzycznym, społecznym i obywatelskim – wyznacza nowe trendy w Europie, nie stronią od wierności tym dźwiękom tradycji, które ukazują dziejową siłę i artystyczną wszechstronność Festiwalu Dioniego – bo tak mawia się o pomysłodawcy Ery Jazzu w środowiskach branżowych.

Kwiecień i jego kwiaty jazzu…

…wyrastały, pachniały i zachwycały od 13 do 18 dnia tego miesiąca. O ile kalendarzowa wiosna rozpoczęła się znacznie wcześniej (co oczywiste i nie można mieć do tego zastrzeżeń), tak wiosna przeżyć festiwalowych była bardziej spektakularna (co – znając wcześniejsze edycje Ery Jazzu, było czymś oczywistym, z tym jednak wyjątkiem, że możemy mieć zastrzeżenie do niedosytu, który pozostawiał każdy koncert). Ale tak już jest z zachwytem – na tym polega jego piękno. Niedosyt zaś to cecha sztuki, która artystom nakazuje jej nieustanne odkrywanie, a wśród odbiorców istnieje tak długo, póki nie ujawni całej swojej tajemnicy.

No dobrze, ale jakie właściwie były to kwiaty? Zanim weźmiemy do ręki każdy z nich z osobna, nie sposób nie powiedzieć, iż był to bukiet różnorodny. Efektem komercyjnym było międzynarodowe „Sold Out” (wyprzedanie wszystkich biletów), zaś artystycznym (a ten także jest na światowym poziomie) dobór stylistyki brzmienia i tonacji emocji, które były autentyczne nie tylko w chwili zaistnienia ich na festiwalowej scenie, ale również w momencie wsłuchania się w nie z perspektywy tradycji, w której dana muzyka się rodziła i dojrzewała.

Sześć wieczorów, które emocje przemieniają w śpiew i muzykę…

Pierwszego wieczoru dostałem błogosławieństwo i nie tylko ze względu na nazwę zespołu, który wystąpił na scenie klubu Blue Note w Poznaniu – „Got The Blessing”. Przypomnijmy, wiosną 2012 roku Era Jazzu zaprezentowała – po raz pierwszy w Polsce – niecodzienny projekt muzyczny „Portishead Jazz” przygotowany przez kwartet Get The Blessing. Za tą enigmatyczną nazwą skrywali się wybitni muzycy, kojarzeni dotąd z brytyjskim trip-hopem oraz kultowymi grupami Radiohead oraz Portishead. Tak sensacyjnie zapowiadającego się projektu Ery Jazzu w Poznaniu jeszcze nie było. Połączenie trip-hopu, elektroniki i jazzowej improwizacji…

Drugi wieczór pachniał jak dobre cygaro. Przenieśliśmy się do jednego z klubów w Las Vegas, gdzie niegdyś mógł śpiewać Frank Sinatra, Sammy Jr. Davis bądź Dean Martin. Festiwalem Frankiem był Anthony Strong, a Las Vegas – Piano Bar w Starym Browarze. Wokalista rozpalił duszę fortepianu w tonacjach jazzowych evergreenów, m.in.: Ray’a Charlesa (na bis), Stevie Wonder’a i… tak wielu innych… Jego „Singin & Swingin” było na wskroś jego, dlatego tak prawdziwe. Tutaj grała charyzma młodości, dynamizmu i fascynacji – one były drogowskazem do odczytania partytury wrażliwości tego artysty. Anthony Strong w rodzinnej Anglii okrzyknięty został gwiazdą jazzu i błyskawiczne wdarł się na estrady światowe opanowane dotąd przez Michaela Buble i Jami’ego Culluma. Komercyjny sukces albumu „Stepping Out” wylansował szybko nową ikonę jazzowej wokalistyki. Jak się o nim mawia – „Śpiewa z naturalnością, z jaką oddycha, a na fortepianie gra tak naturalnie, jak śpiewa”.

Oddechem wieczoru trzeciego był funk, blues, jazz & more… i to „more” sprawiało, ze z każdym utworem, publiczność w Blue Note domagała się oklaskami więcej i więcej tego, co jest nurtem krwi tych gatunków muzyki. James Blood Ulmer, legenda jazzowej gitary, udowodnił, że nie na darmo nazywa się go mianem najbardziej oryginalnego gitarzysty od czasów Jimi’ego Hendrixa. Jego free-jazzową mieszaninę improwizacji z ostrymi poszarpanymi rytmami tanecznymi okrzyknięto najważniejszym krokiem w jazzie po muzyce legendarnego Ornette Colemana. Ulmer jest przykładem niezwykłego współgrania osobowości awangardzisty oraz muzyka tradycyjnego w jednym… – jak czytamy na oficjalnej stronie festiwalu „jazz.pl”. To jednak trzeba było usłyszeć…

Uniwersalizm przeżyć podkreśliła Gala Koncertowa Aquanetu, 16 kwietnia, podczas wieczoru czwartego. W finale zagrał znakomity Chico Freeman, który zaprosił do współpracy młodych, utalentowanych muzyków takich jak: Jacek Szwaj – fortepian; Mateusz Brzostowski – perkusja, Damian Kostka – kontrabas, Dawid Kostka – gitara (ten ostatni gościnnie w jednym utworze). Elektryzujące dźwięki wybrzmiały pod nazwą Poznań Jazz Project. Chico, pochodzący ze słynnego „klanu Freemanów” – rodzinnej elity chicagowskiego jazzu, pokazał klasę muzyczną, sceniczną i osobowościową.

Zanim pojawi się na scenie z saksofonem swojej fantazji, usłyszeliśmy wspomnianych już muzyków we własnych (i nie tylko) kompozycjach. Grali dynamicznie, odgadując siebie i wolę swoich instrumentów. To było coś! – jak powiedział jeden z jazz fanów, obecnych na koncercie. Świetnie się to wpisuje w fakt, iż laureatem tegorocznej nagrody Ery Jazzu jest poznański gitarzysta Dawid Kostka, w którego brzmieniach gitary słychać echo fascynacji legendarnym Jarkiem Śmietaną.

Wieczór w Sali Wielkiej Centrum Kultury Zamek zainaugurował projekt “ Komeda Variations”, przygotowany przez trębacza Macieja Fortunę oraz pianistę Krzysztofa Dysa: poddali wnikliwej, artystycznej wariacji kompozycje najwybitniejszego polskiego jazzmana Krzysztofa Komedy – Trzcińskiego. Koncert “Komeda Variations” przygotowano w 85 rocznicę urodzin K. Komedy i jest hołdem Ery Jazzu dla wybitnego Poznaniaka. Dostojna asceza, refleksja, autorskie przeżycia – tego mogliśmy wtedy posłuchać.

Klasyką jazzujących marzeń był recital Deborah J. Carter, która w przedostatni wieczór Festiwalu, uwodziła swoim artyzmem w Piano Barze. Emocje były premierowe – zarówno na fakt pierwszego pobytu w Polsce tej amerykańskiej wokalistki, jak i tego, co nam podarowała tembrem głosu. Przeniknęły nas tonacje radości, lekkości, podziwu i pewności tego o czym i jak się śpiewa. Najnowszy projekt Deborah J. Carter jest pokłonem w stronę muzyki genialnego innowatora jazzu, kompozytora i pianisty – Duke’a Ellingona. „Diggin’ The Duke” to brawurowo i sugestywnie intepretowane wielkie standardy Ellingtona w ciekawym opracowaniu combo Marka Zandvelda.

Finał Ery Jazzu wybrzmiał charyzmą Chiny Moses w projekcie „Breaking Point / Tribute To Crazy Blues”. Tego wieczoru miarą wielkości Teatru Wielkiego w Poznaniu była miara pulsacji serca soulu i „Crazy Blues” – nawiązując do tytułu albumu artystki. Usłyszeliśmy wokalny kunszt, klasę piękna przypisaną szacunkowi do dokonań wcześniejszych artystów. Zelektryzowana publiczność wstała. Głos Chiny Moses, jego barwa i intonacja kojarzyła klimat obrazów Monet’a – zatrzymujących chwilę, która trwa póki my jesteśmy, istniejemy w naszych uczuciach. Trwaliśmy tak w dźwiękach malowanych nutami wprost z duszy artystki, naturalnymi jak pociągnięcie pędzla, które nie jest przypadkowe. Charyzma artyzmu udzieliła się dosłownie wszystkim.

Jazz i jego Era

Wieczór siódmy nastanie jutro. Publiczność Ery Jazzu spędzi go z nagraniami ulubionych artystów, których spotkała osobiście jeszcze kilkanaście godzin wcześniej. Jako pierwszy z albumów płytowych włączą zapewne… Nie, nie ujawniamy tego… to już indywidualna sprawa – taki w swoim charakterze jest sam Jazz, którego Era inspiruje, bo jest godna nieustannego odkrywania.

Dominik Górny

(do stworzenia artykułu wykorzystano materiały organizatora Ery Jazzu)